Nadrobiłem Diunę. Moim osobistym szczęściem jest fakt, że książkę czytałem jakieś 15 lat temu i niewiele z niej pamiętam… a i sama mnie nie porwała, więc oczekiwań za dużych nie miałem. Mimo to w trakcie seansu wciąż mi siedział z tyłu głowy złośliwy troll i podpowiadał: "na pewno w książce było inaczej!". Hehe, na szczęście nie pamiętam, jak było
Dlatego nie oceniam filmu pod kątem poprawności do detali oryginału, np. tego że komuś zmienili płeć, kolor skóry, charakter.
Niemniej nie sposób zignorować daty publikacji Diuny i jej dziedzictwa, aby jakoś ustosunkować się w odbiorze.
Bardzo mi zaimponowała scenografia, która udanie łączy w sobie oldskulowe, ciężkie SF pełne kanciastych brył, płaskich powierzchni i bardzo surowych form. Osobiście bardzo mi się to podoba i wydaje mi się pasować do ogólnej koncepcji diunowej przyszłości... będącej owocem wyobrażeń lat '60.
Muzyka miała w sobie kilka bardzo dobrych motywów, które perfekcyjnie oddawały właściwy klimat całości i cieszę się, że nie starano się tutaj dokonać jakiejś niezdrowej, wymuszonej rewolucji... wstawiając w miejsce folkowych/arabskich klimatów... nie wiem... dubstepu xD Owszem, niekoniecznie chciałbym kupić płytę z OSTem, ale na pewno to i owo dorzucę sobie do playlist na YT. Kurczę... może by się przydał jakiś motyw przewodni, coś bardzo różnicującego?
Fabuła... tutaj nie wiem, jak to opisać... gdyż chwalenie pomysłu z tak popularnej książki to trochę otwieranie drzwi otwartych. Tam i w filmie jest to ciekawy pomysł i cała alegoria kolonializmu również bardzo do mnie przemawiała. Trochę gorzej przedstawiała się już realizacja ukazanego epizodu. Choć samo tempo filmu nie jest tak strasznie szybkie, jak w wielu innych takich produkcjach, to wciąż rozmach i waga przedstawionych wydarzeń niewspółmiernie zostały skrócone do objętości filmu. Wiem, że to wymóg niejako fizyczny, gdyż film nie może trwać w nieskończoność. Niemniej cierpiała na tym cała kwestia militarna, a obyczajową (budującą klimat) też trzeba było streścić. Reżyser i scenarzysta i tak dokonali wiele: pomimo de facto szczątkowego ukazania charakteru Leto i jego rodu, czy też warunków życia na Arrakis, to w sumie bez problemu dopowiedziałem sobie w głowie to, czego nie widziałem na ekranie. Zatem tutaj... i tak jest nieźle.
Klimat to rzecz najbardziej względna w odbiorze całości, więc opiszę go w dwóch sferach: klimat szerokorozumianej „pustynnej fantastyki” był bardzo fajny i działał. Dawało to sporo inspiracji i pozwalało poczuć „ciepło”, choć też może bez jakiegoś uniesienia.
Natomiast klimat przekazu i treści (język bohaterów, ich zachowanie)… były ambiwalentnie irytujące i porządne. Spora pompatyczność i patetyzm? Zgodny z oryginałem, o ile pamiętam, a i charakterem dzieła. Wszak to opowieść o wielkich rodach (nadludziach) i ich niezrozumiałych dla plebsu intrygach. O strategiach sięgających wielu pokoleń wprzód. Czy miło się tego słuchało? Umiarkowanie. Wyczuwałem wiele sztuczności i hollywoodzkiej sztywności… która mi nie przeszkadzała np. we Władcy Pierścieni… zatem może teraz brakuje mi obiektywizmu…
W każdym razie, bardzo rozwlekały wszystko wizje Paula. Tutaj coś mi świta, że w książce też tak było… i może dlatego mnie odrzuciła. Ale długie, cenne minuty traciliśmy na powtarzające się omamy i proroctwa głównego bohatera, które po prostu zaczynały nudzić i nieco odstawać (moim zdaniem) od nastroju aktualnej sceny. Przyznaję otwarcie, że to powinno pasować do Diuny jako takiej. Ale w filmie po prostu mnie to nużyło.
Gra aktorska… była poprawna. Ok… zgodna z duchem współczesnego kina, gdzie postacie dużo szeptają (to irytujące), mają raczej ograniczony repertuar mimiki twarzy. Szału brak, obiekcji też w sumie brak.
Z detali, to bardzo nie podobała mi się bitwa. Była krótka, nielogiczna i de facto gdyby nie dosłownie kilka gadżetów SF, to pod kątem taktycznym byłaby to bójka jaskiniowców. Domyślam się, że mogło to wyglądać podobnie w oryginale (coś mi tak świta), ale to nie zmienia faktu, że po prostu byłem rozczarowany, widząc zastępy elitarnych wojowników, którzy po prostu swobodnie wybiegają w tłumie na siebie i naparzają. Sam pokaz fechtunku również niezbyt mnie pociągnął, gdyż pomimo błyskotliwej zręczności bohaterów, to wciąż widziałem typowy problem scen walki, gdzie elitarni przeciwnicy działają w sumie całkiem zwyczajnie w starciu z herosem, a także czekają w kolejce, aby dać się mu zmasakrować. Nie zrobił na mnie wrażenia arsenał pokazany w filmie, nie czułem specjalnego żalu wobec umierających. To wszystko było… takie nieszczere. I za krótkie. I za szybko.
Zatem jeśli to zgodne z oryginałem, to fan może pochwali. Mnie rozczarowało, tak samo jak naiwność zdrajcy, który kompletnie nie miał chyba głowy wierząc, że brutalny tyran dotrzyma słowa. To znaczy… dotrzymał. Ale czy tak sobie to wyobrażał doktor? I jaki cudem Leto Atryla mógł nie wiedzieć, że żona jego osobistego lekarza jest w harkonneńskiej niewoli? Przecież nie trzeba być głową galaktycznego rodu, aby obawiać się o jego lojalność.
Swoją drogą dostęp do systemów bezpieczeństwa też został chyba umieszczony na facebooku, skoro wystarczył jeden zdrajca, aby wszystko wyłączyć.
Podsumowując, Diuna całkiem mi się podobała i stanowi fajne źródło inspiracji. Twórcy mieli niełatwe zadanie, aby przenieść prawie sześćdziesięcioletnia powieść do XXI wieku i w wielu aspektach dali radę. Ani nie było wchodzenie w cztery litery starym fanom, ani prosty filmik pełen wybuchów i pocałunków, mający usatysfakcjonować kogoś mającego całkowicie gdzieś przekaz. Fajnie to wyśrodkowano, fajnie też ukazano. Jednak do miana filmu „genialnego” lub po prostu „porywającego” trochę tutaj brakowało… jakiegoś pazura. W aktorstwie? W dialogach?