eLPeeS pisze:Kwestia gustu (no ba!)
Mówią, że o gustach się nie dyskutuje - ale w takim razie o czym rozmawiać?
eLPeeS pisze:Dla mnie Once Upon a time... in Hollywood to zdecydowanie najlepszy film roku

eLPeeS pisze:Podsumowując - dla mnie 10/10

Uwierz mi, naprawdę dużo bym dał, by mieć podobne odczucia

Chodziły słuchy, że na Netflixie ma się pojawić podzielona na cztery odcinki rozszerzona wersja filmu. Choć film mnie zawiódł i trochę wynudził, z pewnością go obejrzę jeszcze raz w nadziei na to, że powtórny seans pozwoli mi go lepiej odebrać.
eLPeeS pisze:Faktem jest, że nie jest to klasyczny Tarantino. Znany nam sposób narracji i akcja pojawia się w zasadzie dopiero w ostatnich 40 minutach. Co nie zmienia faktu, że cały jednak film, czyli niemalże 3 godziny, to jak dla mnie nadal znakomite dialogi, gra aktorska, kreacje postaci, praca kamery, narracja i oczywiście soundtrack. Samego Quentina czuć na kilometr nie tylko przez stopy

Moim zarzutem nie jest "mało Tarantino w Tarantino", ani że film pod względem technicznym nie stoi na najwyższym poziomie (bo stoi). Problemem jest nijaki scenariusz. Zamiast konkretnej fabuły, w której nie ma pogłębienia tematyki problemów głównego bohatera z otaczającą go rzeczywistością, mamy pustą "laurkę" dla epoki, zaś ślamazarny scenariusz zabija radość z oglądania. Jak to określił mój kolega natychmiast po wyjściu z kina: "Obejrzeliśmy kilka westernów po to, by diCaprio mógł poznać swoich sąsiadów", co idealnie dla mnie podsumowuje bezsens tej fabuły

Kilku scen po prostu mogłoby nie być albo mogły być pokazane w zupełnie inny sposób, a odbiór filmu pozostałby taki sam. Wydarzenia nie dzieją się w wyniku
Widzimy postać diCaprio jak sobie nie radzi i stara się pogodzić z tą rzeczywistością, ale nie ma żadnego kluczowego momentu, w którym zdecydował się podjąć takie a nie inne kroki w karierze. Wątek sekty też kuleje, bowiem
ostatecznie trafiają do domu diCaprio zupełnie przez przypadek, więc scen na ranczu gdzie Pitt się naraża mieszkającym tam ludziom Mansona też równie mogłoby nie być dla tego wątku.
Dialogów też nie było za bardzo wpadających w pamięć - to były głównie sytuacyjne one-linery. Śmieszą tylko raz.
eLPeeS pisze:Problemem tego filmu jest, a przynajmniej tak mi się wydaje, to jak był on prezentowany w mediach w materiałach reklamowych itp. Dla wielu miał to być film o Sharon Tate. O jej zabójstwie. Polacy pewnie liczyli na sceny z Polańskim. Tego tu w zasadzie nie ma. Historia zabójstwa Sharon stanowi w zasadzie tylko punkt kotwiczący ten film w miejscu i czasie. Stanowi w sumie tylko tło dla pojechanej, ale też i trudnej historii postaci granych przez DiCaprio i Pitta (jeden to aktor alkoholik o gasnącej karierze a drugi zapomniany przez branże kaskader zawadiaka).
eLPeeS pisze:Granie na oczekiwaniach widza było zaś dla mnie czymś świeżym jeżeli chodzi o Tarantino. Nauczeni w jaki sposób nas zwykle prowadzi byłem po prostu zaskoczony tym co zrobił. Co najmniej dwa razy. W pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Osobiście nastawiłem się raczej na to, że sekta pojawi się tylko w jednej krótkiej scenie, bo takie wrażenie odniosłem po czytaniu wszystkich informacji jakie znalazłem na temat filmu, więc i tak byłem mile zaskoczony jak dużo czasu dostał wątek Mansona i zabójstwa żony Polańskiego.
Natomiast granie z oczekiwaniami widza zadziałało dla mnie tylko w rozwiązaniu, na które Tarantino zdecydował się w finale, co sprawia
że dzięki niemu Sharon chociaż na chwilę przestanie być kojarzona jako ofiara brutalnego morderstwa i należy mu się za to wieczna chwała. Ale inne zabiegi jak
budowanie napięcia na ranczu po to, by się okazało, że jego właściciel nie jest tam przetrzymywany wbrew swojej woli oraz
karykaturalne przedstawienie Bruce'a Lee, który dostaje bęcki od jakiegoś podrzędnego kaskadera... No cóż, siedziałem po prostu zażenowany w tych momentach.
Rozumiem, że to wszystko jest światem nierealnym, bardziej pewnym wyobrażeniem na temat tamtych czasów niż rzeczywistym portretem, dlatego też pewne rzeczy są karykaturalne i przejaskrawione. To taka "bajka dla boomerów", co sugeruje nawet tytuł. Ale naprawdę nie podoba mi się, że zamiast solidniejszej fabuły dostaliśmy jedynie pusty hołd. To za mało.