[LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Rozplącz swoją wyobraźnię. Zagość w świecie stworzonym przez fanów lub do nich dołącz.

Moderator: SPIDIvonMARDER

Awatar użytkownika
Artass
Egzekutor
Posty: 1539
Rejestracja: 07 października 2006, 11:45
Lokalizacja: Kraków

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Artass »

Wykorzystałeś TĄ piosenkę ?! Czyś ty do reszty oszalał ? A co z prawami autorskimi ? Nie mogłeś samemu coś wymyśleć ? Wiem że potrafisz ... :?
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Bym prosił o ujarzmienie emocji. Teskty w stylu "oszalałeś" są niedyplomatyczne.
Sam fakt pisania o Garrettcie to pogwałcenie praw autorskich w takim wydaniu. To fanfiction, piszemy o nie swoich rzeczach, nie swoich postaciach i miejscach. Dlatego nie widze nic zdroźnego w użyciu tej pisoenki... która też jest twórczością fanowską.
A ja nie zamierzam zarabiać na tym opowiadaniu, więc nikomu nie stanie się krzywda, w dodatkutwórcy tej piosenki nawet nie mają jak dowiedzieć się o tym wszystkim.
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Nie było mnie tu parę dni, aż teraz, przy kubeczku kawy, natrafiłem na nowe opowiadanko SPIDiego.
I co?
W pitkę jeża... Znaczy się jeżycy. ;)

Ocena: 5/6

Znalazło się kilka drażniących błędów, ale nie przeszkodziły w odbiorze.
Kilka też było takich: "Ja bym napisał *tak*", ale z racji, ze jest to Twoje opowiadanie nie ingeruję. :)
I morał był... Jaki? Jak nie wiesz to przeczytaj jeszcze raz.

Super. :ok
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

WoW! Black Fox się pojawił!
I jeszcze wystawił mi pozytywną opinię :P
<szoking>

Co za dzień, słowo daję... :P
Obrazek
Awatar użytkownika
Caer
Szaman
Posty: 1054
Rejestracja: 05 stycznia 2003, 13:23
Lokalizacja: Karath-din
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Caer »

No, no :). Przyznaję, że nie czytałam wielu Twoich opowiadań (Złodziej: Mroczny plan ciągle leży u mnie na pulpicie, bo utknęłam gdzieś na początku...), ale z tego, co czytałam, widzę dość wyraźny skok jakościowy. Z przyjemnością muszę powiedzieć, że idzie w dobrym kierunku ;). No i ciekawy temat (choć co do wyjaśnienia motywów postępowania naszego ulubionego złodzieja zgadzam się z Katharsis).

A tak przy okazji: Garrett odszedł od Strażników gdy miał jakieś 20-22 lata (vide: notatki Strażnika Drako w bibliotece).
...przepraszam, nie mogłam się powstrzymać :P.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Tak? O rany... xD jakoś tego nie spamiętałem... to było w T3? Jeśli tak, to mam chyba wytłumaczenie:
pisałem książkę (gdzie po raz pierwszy pojawia się informacja o wieku Garretta w chwili ucieczki) przed zagraniem w Deadly Shadows.
Zresztą... Garrett i jego świat to moja pewna wizja (o czym zresztą piszę we wstępie), np. u mnie jest wysokim facetem, a ktoś wyliczył, że Garciu to jednak kurdupel :P

Ale dzięki dzięki... może tę rozbieżność uda mi się jakoś wykorzystać?
Obrazek
Rick
Miastolud
Posty: 41
Rejestracja: 10 marca 2009, 16:46

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Rick »

Świetna jakby przepowiednia Garretta (bo to chyba w pewnym sensie przepowiednia nie?) :-D
Ten kto napisze solucję do jakieś części "Need for Speeda"jest geniuszem.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Nie jestem pewien, czy wiem o co chodzi :P Ale chyba można to uznać za przepowiednię. Swoją drogą młodość Garretta jest bardzo ciekawa, zamierzam ten temat rozwinąć... a także napisać krótki "Przewodnik po Garrettcie"
Obrazek
Rick
Miastolud
Posty: 41
Rejestracja: 10 marca 2009, 16:46

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Rick »

Hura :-D nie mogę się doczekać ;) .Oby jak najprędzej 8-)
Ten kto napisze solucję do jakieś części "Need for Speeda"jest geniuszem.
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Ok, to już wszystko, co mam o Garrettcie na dysku. Mogę przystąpić do pisania nowych opowiadań.

Jedna z historii Garretta, jaka go spotkała tuż po ucieczce od Strażników. W mojej wizji ma on tutaj jakieś 15 lat.
Tak się zastanawiałem... jaki on wtedy był? Młody Złodziej, okres buntu, dotknięty przez życie... tak powstała koncepcja pierwsza, w której jest typowym, klnącym nastolatkiem.
Ale wtedy stwierdziłem, że jednak Garrett mógł już wcześniej być taki wyrachowany i dystyngowany... napisałem więc drugą wersję tego samego opowiadania, w której jest trochę elegantszy.

Sami oceńcie, która koncepcja jest lepsza.
Oba opowiadania są eksperymentami.


WHITE HEADBAND
BIAŁA OPASKA
Dobre rozpoznanie celu to pierwszy krok do udanego skoku.
Drugi, to wybranie odpowiedniej pory.
Przed tobą jeszcze długi marsz, młody złodzieju.
Księga Oprychów

Do łachera, co za żal! Jeszcze jeden taki zjechany skok i zostanę bez grosza! Więcej wydaję na sprzęt, niż zarabiam na misjach... zarabiam?! Wstyd nawet o tym wspominać. Lada dzień będę musiał zapukać z powrotem do Strażników, zrobić skruszona minkę i spytać, czy mnie przyjmą z powrotem, bo jak nie, to zdechnę z głodu.
No ale, dość narzekania! Dziś moja wielka szansa! Wypatrzyłem pewną lokację, w której mieszkają nadziane ważniaki. Noszą na sobie szaty warte dobre dwie bańki, więc mogę sobie wyobrazić ile kasy chowają za obrazami i w skarpecie. Dzięki obserwacji wiem, że w każdą sobotę wybywają do opery, a w domu jest zgaszone światło, czyli dla mnie droga wolna...
Zero sprzętu, zero map, zero strachu i niebezpieczeństw, mógłbym to zrobić z zawiązanymi oczami. Owszem, taki Dorian Housebreaker by narzekał, że szanujący się złodziej nie okrada mieszczan, ale jakbym miał tyle lat co on, to też mógłbym sobie na to pozwolić. Tak więc muszę przeżyć jeszcze tylko dzisiejszy dzień i... bingo!

Zegar z najbliższej katedry Młotków wybił dziewiątą, gdy w końcu te stare zgredy wyszły się rozerwać. Cóż... jak wrócą z powrotem na pewno emocji im nie zabraknie. Odczekałem jeszcze kwadransik i zakradłem się do głównych drzwi. Zamek był zadziwiająco łatwy do złamania i bez problemów wtargnąłem do środka, do wąskiej klatki schodowej. Zdziwiło mnie, że tak bogatym gościom nie przeszkadza taka biedna i obskurna sień, ale to nie mój problem.
Wszedłem na piętro. Tutaj drzwi również nie stawiły mi zbytniego oporu i wsunąłem się do ciemnego mieszkania.
Składało się najwyżej z dwóch pokoi, całych pokrytych drogimi dywanami i gobelinami. Ściany zastawiono mahoniowymi szafami i półkami z grubymi książkami. W jednej komnacie stało zdobione łoże z baldachimem, tak obszerne, że bawić się w nim mogłyby trzy pary naraz. Rubinowa pościel świetnie komponowała się z draperiami i zasłonami w podobnym kolorze, przetykanymi złotą nicią.
Urzekające... chciałbym kiedyś mieć coś takiego.
Już miałem ruszyć w kierunku pierwszej szafki, gdy zamroził mnie głos znikąd:
-Rodziców nie ma, proszę przyjść później.
O kurwa! Gdzie to? Kto to? Mało brakowało, a zesrałbym się ze strachu. Gorączkowo rozejrzałem się dookoła, lecz wszędzie było pusto.
-Rodziców nie ma, coś przekazać?
Głos... młodej kobiety, dobiegał z fotela ustawionego naprzeciwko otwartego okna. Mebel miał wysokie oparcie, toteż nie widziałem kto w nim siedzi.
-Halo? Proszę się odezwać? W jakiej sprawie pan przyszedł?
Na Wielkiego Strażnika! Czy ona ma oczy z tyłu głowy, że mnie widzi nawet w tym cieniu? I w dodatku wie, że jestem facetem?! Co jest grane?!
-Proszę tu podejść!
Szlag! Co robić?! Już mnie widzi, czyli nie ucieknę... chociaż drzwi stoją otworem... w sumie to młoda kobieta, poradzę sobie z nią chyba. Zaknebluję i będę mógł wrócić do pracy. Podkradłem się tuż za fotel, najciszej jak potrafiłem…
-Ojej, ale ma pan cichy chód! Niemalże pana nie słyszałam!
Litości... kim ona jest do łachera? Co ona ma słuch kota?!
Stanąłem z boku fotela i ją ujrzałem... młodą kobietę o delikatnej cerze, wysoką niemal jak ja, lecz tak szczupłą, że zdawała się w ogóle nie mieć masy. Ubrana jedynie w długą, błękitną koszulę nocną, zasłaniającą jednak wszystko co w kobiecie interesujące.
I miała jeszcze coś.
Białą, jedwabną opaskę zasłaniającą oczy.
Zaskoczenie odebrało mi dech.
Spodziewałem się jakiejś nawiedzonej czarodziejki, a nie niewidomej nimfy! W dodatku z tak wyczulonymi zmysłami, że potrafi odróżnić chód faceta od chodu kobiety!
-Na Wielkiego Strażnika, gdzie ja trafiłem?!

O... kur...
Powiedziałem to na głos!

-Och! Jesteś młodszy ode mnie! Do kogo przyszedłeś? Do mnie? To miłe, tak rzadko ktoś mnie odwiedza! Ale my się chyba nie znamy... jak masz na imię?
-Ja.. urghm... Gar... Garrett.
-O, bardzo ciekawe imię, takie... tajemnicze. A jestem Fiona, ale nie lubię tego imienia. Pasuje raczej do jakiejś wydekoltowanej pięknisi, a nie do mnie. Chciałabym się nazywać na „C”, ale by wymawiało się to jako „K”.
-Może „Caduca”? – palnąłem bez zastanowienia. Nawet nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy.
-Ojej! Ale wspaniałe! – roześmiała się perliście - Od dziś jestem Caduca!
„Caduca”... brzmi jak imię jakiejś słynnej piratki.
-Wiesz Garrett... to może trochę osobiste... nie powinnam... ale czy mogę dotknąć Twojej dłoni?
-Co?
-Bo ja... sam wiesz... widzę palcami. Chciałabym ciebie ujrzeć.
-Palcami?!
-Tak. Ty wystarczy że na kogoś spojrzysz, i już widzisz jaki jest. Ja muszę go dotknąć, by móc sobie wyobrazić.
-Jak ty sobie cokolwiek wyobrażasz, skoro tego nie widziałaś...
-Nie umiem ci tego opisać. To jak? Mogę? Przy okazji coś ci powiem o przyszłości...
-Czytasz z dłoni? Jak marynarze?
-Nie wiem sama... czasem jak kogoś dotknę, to nagle wiem, co go będzie czekać... rodzice mówili, że to jakiś dar, ale ja nie jestem taka pewna.
-No dobrze... – podałem jej swoją dłoń, a ona zamknęła ją w swojej. Miała ją dłuższą od mojej, ale za to palce chudziutkie jak zapałki.
Wiem, że to dziwne, ale tak jakoś bałem się choćby ruszyć, by jej nie uszkodzić.
-Ał! - pisnęła
-Coś się stało?
-Masz taką silną dłoń, palce dobrze znają ciężką pracę, lecz mimo to nadal są zręczne jak u rzemieślnika. Pracujesz w warsztacie?
-Ta...ak. U… mistrza od zamków i zabezpieczeń. O! I właśnie w tej sprawie przyszedłem! Macie u drzwi wejściowych wyłamany zamek, myślałem, że spotkam twojego tatę i zaproponuję mu nowy – całe szczęście, że ona nie widzi, jak się pocę...
-A to wróć jutro, gdy tatuś będzie miał czas.
-Dobrze. Eee... a czemu pisnęłaś?
-Z bólu, bo nagle coś ujrzałam... o ile można w moim przypadku użyć tego słowa. Jeden obraz z twojej przyszłości... to było Oko.
-Co?
-Oko! Dwoje oczu! Jedno mechaniczne, drugie będące zagładą! Obydwa staną się Twoimi oczyma!
-O czym ty mówisz?! – powiedziałem przestraszony
-Nie wiem, tyle widziałam, sama tego nie rozumiem.
-Ja... muszę iść... mistrz mi skroi dup... to jest dostanę, ja się spóźnię do pracowni. Żegnaj...
-Odwiedzisz mnie jeszcze kiedyś? Garrett?! Garrett!
Wybiegłem na klatkę schodową, a potem na ulicę. Schowałem się w jakimś zaułku i dopiero tutaj odetchnąłem, cały zlany potem. O do licha... To jakieś szaleństwo! Słyszałem od różnych złodziei historie o takich nawiedzonych kobietach, co przepowiadają przyszłość i znają wszystkie pozycje. Najpierw ciebie oczarowują rozmową, potem dotykiem, potem zabierają do łóżka... a wtedy jesteś ich niewolnikiem. I to nie do zabaw, a tak strasznych rzeczy, że boję się nawet o nich myśleć. Na Wielkiego... było blisko...
Z drugiej strony poczułem nagle jakiś taki mały żal... żal Caduci. Całe życie w ciemnościach, zamknięta w mieszkaniu. Tak będzie trwać... i trwać, aż umrze albo starzy się jej pozbędą. Kto ją weźmie do pracy, kto ją zechce za męża? A przepowiednie na pewno jej nie pomogą, bo i tak nikt w nie nie wierzy... no może poza Strażnikami, ale oni mają dość własnych, by jeszcze słuchać jakiejś opętanej niewidomej.
W tej chwili poczułem również wyrzuty sumienia, wszak nic nie ukradłem i grozi mi głód. Do diaska, dobry złodziej powinien umieć dogadywać się ze swoim sumieniem i robić na misji to, co do niego należy.
O szlag... wychodzi na to, że nie nadaję się na złodzieja…
To kim będę?

WHITE HEADBAND
BIAŁA OPASKA
Dobre rozpoznanie celu to pierwszy krok do udanego skoku.
Drugi, to wybranie odpowiedniej pory.
Przed tobą jeszcze długi marsz, młody złodzieju.
Księga Oprychów

Nie no kurde, co za żal! Jeszcze jeden taki zjechany skok i zostanę bez grosza! Więcej wydaję na ten jebany sprzęt, niż zarabiam na misjach... zarabiam?! Gówno zarabiam! Lada dzień będę musiał zapukać z powrotem do Strażników, zrobić skruszona minkę i spytać, czy mnie przyjmą z powrotem, bo jak nie, to z głodu zdechnę.
No ale, dość tego leszczowego narzekania! Dziś twoja wielka szansa! Wypatrzyłem pewną chatę, w której mieszkają nadziane ważniaki. Noszą na sobie szaty warte dobre dwie bańki, więc mogę sobie wyobrazić ile kasy chowają za obrazami i w skarpecie. Dzięki obserwacji wiem, że w każdą sobotę wybywają do opery, a w domu jest zgaszone światło, czyli stoi pusty.
To idealna pora na mnie, hehe!
Zero sprzętu, zero map, zero strachu i niebezpieczeństw, mógłbym to zrobić z palcem w dupie. Owszem, taki Dorian Housebreaker by narzekał, że szanujący się złodziej nie okrada mieszczan, ale jakbym miał tyle lat co on, to też mógłbym sobie na to pozwolić. Tak więc muszę przeżyć jeszcze tylko dzisiejszy dzień i... bingo!

Zegar z najbliższej katedry Młotków wybił dziewiątą, gdy w końcu te stare zgredy wyszły na to swoje jebane przedstawienie. Odczekałem jeszcze kwadransik i zakradłem się do głównych drzwi. Zamek był zabójczo łatwy do złamania i bez problemów wtargnąłem do środka, do wąskiej klatki schodowej. Zdziwiło mnie, że tak tłustym gościom nie przeszkadza taka biedna i obskurna sień, ale wyluzowałem i wszedłem na piętro. Tutaj drzwi również nie stawiły mi zbytniego oporu i wsunąłem się do ciemnego mieszkania.
Składało się najwyżej z dwóch pokoi, całych pokrytych drogimi dywanami i gobelinami. Ściany zastawiono mahoniowymi szafami i półkami z grubymi książkami. W jednej komnacie stało zdobione łoże z baldachimem, tak obszerne, że chędożyć mogłyby tam się trzy pary naraz. Rubinowa pościel świetnie komponowała się z draperiami i zasłonami w podobnym kolorze, przetykanymi złotą nicią.
Raj! Po prostu kurde raj!
Już miałem ruszyć w kierunku pierwszej szafki, gdy zamroził mnie głos znikąd:
-Rodziców nie ma, proszę przyjść później.
O kurwa! Gdzie to? Kto to? Mało brakowało, a zesrałbym się ze strachu. Gorączkowo rozejrzałem się dookoła, lecz wszędzie było pusto.
-Rodziców nie ma, coś przekazać?
Głos... młodej kobiety, dobiegał z fotela ustawionego naprzeciwko otwartego okna. Mebel miał wysokie oparcie, toteż nie widziałem kto w nim siedzi.
-Halo? Proszę się odezwać? W jakiej sprawie pan przyszedł?
Na Wielkiego Strażnika! Czy ona ma oczy z tyłu głowy, że mnie widzi nawet w tym cieniu? I w dodatku wie, że jestem facetem?! Co jest kurwa?
-Proszę tu podejść!
Ja pierdolę, co robić? Już mnie widzi, czyli nie ucieknę... chociaż drzwi stoją otworem... w sumie to młoda kobieta, poradzę sobie z nią chyba. Zaknebluję i będę mógł wrócić do pracy. Podkradłem się tuż za fotel, najciszej jak potrafiłem…
-Ojej, ale ma pan cichy chód! Niemalże pana nie słyszałam!
Litości... kim ona jest do cholery? Co ona ma słuch kota?!
Stanąłem z boku fotela i ją ujrzałem... młodą kobietę o delikatnej cerze, wysoką niemalże jak ja, lecz tak szczupłą, że zdawała się nie mieć w ogóle masy. Ubrana jedynie w długą, błękitną koszule nocną, zasłaniającą jednak wszystko co w kobiecie fajne.
I miała jeszcze coś. Białą, jedwabną opaskę zasłaniającą oczy.
Zaskoczenie odebrało mi dech.
Spodziewałem się jakiejś nawiedzonej czarodziejki, a nie niewidomej laski! W dodatku z tak wyczulonymi zmysłami, że potrafi odróżnić chód faceta od chodu kobiety!
-Na Wielkiego Strażnika, gdzie ja trafiłem?!

O kurwa! Powiedziałem to na głos!

-Och! Jesteś młodszy ode mnie! Do kogo przyszedłeś? Do mnie? To miłe, tak rzadko ktoś mnie odwiedza! Ale my się chyba nie znamy... jak masz na imię?
-Ja.. urghm... Gar... Garrett.
-O, bardzo ciekawe imię, takie... tajemnicze. A jestem Fiona, ale nie lubię tego imienia. Pasuje raczej do jakiejś wydekoltowanej pięknisi, a nie do mnie. Chciałabym się nazywać na „C”, ale by wymawiało się to jako „K”.
-Może „Caduca”? – palnąłem bez zastanowienia. Nawet nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy.
-Ojej! Ale wspaniałe! – roześmiała się perliście - Od dziś jestem Caduca!
„Caduca”... brzmi jak imię jakiejś słynnej piratki.
-Wiesz Garrett... to może trochę osobiste... nie powinnam... ale czy mogę dotknąć Twojej dłoni?
-Co?
-Bo ja... sam wiesz... widzę palcami. Chciałabym ciebie ujrzeć.
-Palcami?!
-Tak. Ty wystarczy że na kogoś spojrzysz, i już widzisz jaki jest. Ja muszę tego dotknąć, by móc sobie wyobrazić.
-Jak ty sobie cokolwiek wyobrażasz, skoro tego nie widziałaś...
-Nie umiem ci tego opisać. To jak? Mogę? Przy okazji coś ci powiem o przyszłości...
-Czytasz z dłoni? Jak marynarze?
-Nie wiem sama... czasem jak kogoś dotknę, to nagle wiem, co go będzie czekać... rodzice mówili, że to jakiś dar, ale ja nie jestem taka pewna.
-No dobrze... – podałem jej swoją dłoń, a ona zamknęła ja w swojej. Miała ją dłuższą od mojej, ale za to palce chudziutkie jak zapałki.
Wiem, że to debilne, ale bałem się ruszyć, by jej nie uszkodzić.
-Ał! - pisnęła
-Coś się stało?
-Masz taką silną dłoń, palce dobrze znają ciężką pracę, lecz mimo to nadal są zręczne jak u rzemieślnika. Pracujesz w warsztacie?
-Ta...ak. U… mistrza od zamków i zabezpieczeń. O! I właśnie w tej sprawie przyszedłem! Macie u drzwi wejściowych wyłamany zamek, myślałem, że spotkam twojego tatę i zaproponuję mu nowy.
-A to wróć jutro, gdy tatuś będzie miał czas.
-Dobrze. Eee... a czemu pisnęłaś?
-Z bólu, bo nagle coś ujrzałam... o ile można w moim przypadku użyć tego słowa. Jeden obraz z twojej przyszłości... to było Oko.
-Co?
-Oko! Dwoje oczu! Jedno mechaniczne, drugie będące zagładą! Obydwa staną się Twoimi oczyma!
-O czym ty mówisz?! – powiedziałem przestraszony
-Nie wiem, tyle widziałam, sama tego nie rozumiem.
-Ja... muszę iść... mistrz mi skroi dup... to jest dostanę, ja się spóźnię do pracowni. Żegnaj...
-Odwiedzisz mnie jeszcze kiedyś? Garrett!
Wybiegłem na klatkę schodową, a potem na ulicę. Schowałem się w jakimś zaułku i dopiero tutaj odetchnąłem, cały zlany potem. O kurde! To jakieś szaleństwo! Słyszałem od różnych złodziei historie o takich nawiedzonych kobietach, co przepowiadają przyszłość i znają wszystkie pozycje. Najpierw ciebie oczarowują rozmową, potem dotykiem, potem zabierają do łóżka... a wtedy jesteś ich niewolnikiem. I to nie do zabaw, a tak strasznych rzeczy, że boję się nawet o nich myśleć. Kurna, było blisko...
Z drugiej strony poczułem nagle jakiś taki mały żal... żal Caduci. Całe życie w ciemnościach, zamknięta w mieszkaniu. Tak będzie trwać... i trwać, aż umrze albo starzy się jej pozbędą. Kto ją weźmie do pracy, kto ją zechce za męża? A przepowiednie na pewno jej nie pomogą, bo i tak nikt w nie nie wierzy... no może poza Strażnikami, ale oni mają dość własnych, by jeszcze słuchać jakiejś opętanej niewidomej.
W tej chwili poczułem również wyrzuty sumienia, wszak nic nie ukradłem i grozi mi głód. Do diaska, dobry złodziej powinien umieć dogadywać się ze swoim sumieniem i robić na misji to, co do niego należy.
Kurwa, wychodzi na to, że nie nadaję się na złodzieja…
To kim będę?
Obrazek
Awatar użytkownika
Corlagon
Bełkotliwiec
Posty: 11
Rejestracja: 12 kwietnia 2009, 12:34

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Corlagon »

Ja mam na początek jedną uwagę : w TDS w tajemnej bibliotece Strażników jest napisane, że Garrett szkolił się u nich do około 20 lat, a Ty napisałeś że widzisz jako 15. Trochę minąłeś się z fabułą gry, no chyba że tworzysz nową historię.
Istotą równowagi jest obojętność. Przywiązać się do sprawy, polubić lub znienawidzić - to utracić równowagę. A wtedy żaden czyn nie budzi już zaufania. Nasze brzemię nie jest dla tych, którzy okazują słabość ducha.
Mayar Trzeci Strażnik
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Już wcześniej o tym pisałem, że ja swojego Garretta i jego świat stworzyłem PRZED zagraniem w TDS... a z racji, że jestem stały w uczuciach, to potem już go nie zmieniałem. Po prostu... mam inną wizję i u mnie Garrett uciekł w wieku 15 lat. ;)
Obrazek
Awatar użytkownika
NiRa
Mechanista
Posty: 488
Rejestracja: 15 stycznia 2008, 17:52

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: NiRa »

SPIDIvonMARDER pisze:kto ją zechce za męża
ekhm... :P

-Medyk! Czy ja umrę?
-Niewykluczone.
Awatar użytkownika
Artass
Egzekutor
Posty: 1539
Rejestracja: 07 października 2006, 11:45
Lokalizacja: Kraków

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Artass »

SPIDIvonMARDER pisze: co za żal
Nie no, to już przegięcie. :roll: Może jeszcze "żal.pl"? W ustach Garretta? Straszne Dziecko Neo się z niego robi w twoich opowiadaniach... Do tego kibol, przeklina częściej niż dresy spod mojego bloku.
:x
Obrazek
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Edversion pisze:Nom.. bardzo ładnie opisane opowiadanie, ciekawe, szczególnie walka z posągiem i sposób z nim wygrania. A zakończenie wprost wyśmienite. Czekam na ciąg dalszy.
A jednak jest ciąg dalszy... może nie bezpośrednio, ale jest pewne nawiązanie do "The Pyramid"


HOWLING
WYCIE
Pamiętajcie,
że bronią kobiety
nie jest pięść czy miecz.
Ona swym orężem
uczyniła głos, wzrok i dotyk.
A słowo rani głębiej niż strzała!
Księga Mądrości


Zazwyczaj ze swymi klientami spotykam się w umówionych, pewnych miejscach, z dala od swojego domu. Owszem, są i tacy, którzy przychodzę bezpośrednio do mieszkania, jednak narażają się wtedy na sztylet w brzuchu... no i oczywiście muszą trafić, co nie jest takie proste.
Lord Moore na szczęście wybrał tę pierwszą opcję. Jedna z bram Nowej Dzielnicy okazała się świetną komnatą konferencyjną, w której można załatwiać wszelkie interesy. Dzięki swemu mechanicznemu oku całkiem dobrze widzę w ciemnościach, więc w razie ewentualnej zasadzki miałem sporą przewagę i czułem się bezpiecznie.
Lord wyglądał tak, jak stereotypowy arystokrata. Starszawy, szpakowaty, mocno otyły, z błyskiem w oku charakterystycznym dla tych szlachciców, co musieli niegdyś mocno walczyć o swoją pozycję. Cały czas trzymałem lewą rękę w kieszeni, na rękojeści sztyletu. Co ciekawe, mój rozmówca również coś trzymał dłonią za pazuchą. To dobry znak: klient poważnie podchodzi do interesu.
-Panie Garrett... słyszał pan zapewne o tym, że wielkie rody biorą udział w specyficznym turnieju „Lordowie i Złodzieje”.
-Tak... mógłby pan jednak przybliżyć mi zasady.
-Chodzi o to, że lord wynajmuje złodzieja, by ten wykradł innemu patrycjuszowi jakiś sentymentalny drobiazg, na przykład obrączkę ślubną. Kunszt mistrza pańskiego fachu świadczy o kunszcie samego lorda, dlatego do takiej roboty nie bierze się byle kogo. Otóż Lord Hoth, który stanął ze mną w szranki, chwalił się, że ma na usługach jednego z najlepszych rzemieślników w Mieście, człowieka który jest klasą samą dla siebie. Nie mogę lekceważyć takiego ostrzeżenia... i wyzwania. Dlatego nie będę przebierał w środkach i wynajmę kogoś, kto jest według mnie niekwestionowanym mistrzem.
-Dziękuję.
-Pańskie zadanie jest proste, musi pan mi przynieść maleńką figurkę Izydy, jaka jest ozdobą zbiorów Lorda Hotha. Ale zastrzegam! Musi pan to zrobić najlepiej, jak potrafi! Zachwycić samego siebie! Nie ma pan prawa ukraść niczego, choćby monety! Tylko figurka! Lepiej niech pan tego zakazu nie naruszy... bo słyszał pan, co się stało Barremu Lockpicksowi?

Staremu Wytrychowi?! Byłem dzieckiem, gdy to się stało. To był najlepszy łamacz zamków w historii... jednak pewnego dnia go ujęto. Przez tydzień był poddawany nieustannym torturom, takim jak wbijanie gwoździ w paznokcie i język z polewaniem spirytusem. Potem przywiązano go do pręgierza i opryskiwano słoną wodą... jego krzyki słyszano na drugim brzegi rzeki. Na końcu został poćwiartowany....
-Tak... znam jego historię.
-To moja zasługa... został pan ostrzeżony.
-Właśnie słyszę.
-To ostatnia chwila, by się wycofać.
-Będę duchem... nikt mnie nie ujrzy i nie usłyszy, nawet nie zwietrzy zapachu.
-Cieszę się, że jest pan poważnym rzemieślnikiem. Będę tu czekał pojutrze.
-Jednak moje usługi trochę kosztują.
-No tak... co pan proponuje?
-Trzykrotną wartość figurki Izydy.
Na twarzy lorda pojawiło się zmieszanie... przyznam, że sprawiło mi to odrobinę satysfakcji. Starał się coś wykrztusić, jednak udało mu się dopiero po trzeciej próbie:
-Chyba nie byłby pan zadowolony. Wszak ta figurka ma jedynie wartość sentymentalną.
-Ale zapewne i realną?
-No owszem...
-Lordzie... wszak o prestiżu świadczy też fakt, ile jest się w stanie zapłacić za usługi mistrza, czyż nie?
-A i owszem... ale zbytnia rozrzutność... dwukrotność!
-Zgoda! – Uścisnęliśmy sobie dłonie, obaj patrząc sobie prosto w oczy, jednak bacząc na lewą rękę drugiego.
*
Obrazek
Powyższa mapa wymaga omówienia. Po pierwsze, skąd taka nazwa: „Dwór Wycia”? Otóż... to miejsce cieszy się złą sławą, zarówno wśród złodziei, jak i służby i strażników. Nikt nie wie, ile osób tam zaginęło w tajemniczych okolicznościach. Legenda głosi, że każdy przed własną śmiercią słyszał dziwne, pojedyncze wycie... na początku głośne, potem powoli cichnące. Nie podobne do głosu jakiegokolwiek zwierzęcia, czy nawet maszyny... kojarzące się jedynie z wiatrem. W każdym razie... ci, co to słyszeli i opowiedzieli komuś... niedługo potem znikali.
Taka duża ilość strażników wyklucza wejście od frontu czy od tyłu. Muszę szukać szczęścia w tych dwóch dziwnych miejscach, gdzie niby jest sekretna droga. Cmentarz mówi sam za siebie... ale o co chodzi z Poganami? Cóż... może lord sympatyzuje z tymi dzikusami... nie mój problem. Mogę mieć jedynie nadzieje, że nekropolia nie jest nawiedzona, a te zielone głąby przyjaźnie nastawione. Za wejście tą tajemną ścieżką chyba są przewidziane jakieś dodatkowe punkty?
Mapę kupiłem od Basso, który niegdyś miał tam robotę. On ledwo umie się podpisać, dlatego jest taka nieczytelna... w dodatku nie zwiedził wszystkich pomieszczeń i oznaczył zaledwie trzy. To z narysowanym młotem i krzyżem to galeria, gdzie lord przetrzymuje dzieła sztuki, zapewne i moja figurkę. Basso myślał, że to coś związanego z Hammerytami, ponieważ akurat na czas jego wizyty odbywała się tam wystawa porterów wielkich Młotodzierżców. Szkoda, że również nie oznaczył gdzie dokładnie jest ta cała sekretna droga, nawet nie mógł sobie przypomnieć skąd o niej wie, sam wszedł do środka od tyłu. Jak zwykle wszystko muszę robić sam... co zresztą się pokrywa ze starym przysłowiem: „Umiesz liczyć, licz na siebie”.

Czas goni!

Już na samym początku dopadł mnie pech. Zsuwając się na drugą stronę muru o mało nie wdepnąłem w kota, który swym głośnym wrzaskiem mógł obudzić całą okolicę. Szlag... jeśli jeszcze raz coś takiego się zdarzy... to mogę się pakować.
Nie odstępując od cieni stuletnich drzew i krzewów, podkradłem się pod małą kamienną piramidę, która chyba była ową rzeczą związaną z Poganami. Obejrzałem ją ze wszystkich stron i nie ujrzałem niczego ciekawego... poza nią samą. Zacząłem opukiwać kamienie i zostałem nagrodzony. Jeden był drewnianą imitacją.
-Bingo... – szepnąłem i wsunąłem sztylet w szczelinę. Podważyłem i odkryłem małą wnękę, pełną różnych dziwnych przedmiotów wyglądających na pogańskie, a nawet odrobinę kosztowności.
Ale żadnych ukrytych przejść.
Czując lekki przypływ zniecierpliwienia, zamaskowałem z powrotem dziurę i ruszyłem na północny zachód.
Cmentarz okazał się dużą kryptą otoczoną kilkoma nagrobkami. Koło tego wszystkiego stał wartownik, mający bardzo nietęgą minę. Cóż... takie nekropolie bywają niespokojne, zwłaszcza w sąsiedztwie takich dworów.
Spojrzałem na posępny symbol młota nad wejściem i mnie samego dopadły wątpliwości. Młotodzierżcy mają wredny zwyczaj przeszkadzania nawet po śmierci, a ja nie zabrałem wody święconej. W dodatku... kto wie, czy w takiej krypcie nie a czego gorszego od ożywieńców? Jakieś dawne przekleństwa czy tajemnice?
Poczułem, jak strużka potu spływa mi po plecach. Mocno ścisnąłem rękojeść miecza, by dodać sobie odwagi.
Tak powoli, że każdy krok był osobno obmyślany, podkradłem się za kryptę i zajrzałem do środka przez okienko w kształcie młota. Komnata była zagracona trumnami i innymi szpargałami. Zauważyłem jednak, że jeden z bloków podmurówki jakby lekko wystawał. Chciałem go ruszyć, jednak nie dawałem rady... za ciężko. Zrezygnowany spojrzałem jeszcze raz do wnętrza szukając podpowiedzi... bez skutku. Muszę chyba tam wejść...
Delikatnie przecisnąłem się przez okienko, a potem wciągnąłem za sobą sprzęt. Całe szczęście, że jestem chudy jak szkielet.
Otoczony trumnami i stęchlizna... czułem niepokój, jakby z każdego kąta coś na mnie patrzyło. Strach potęgował fakt, że było tu zbyt ciemno na jakiekolwiek zdecydowane ruchy. W dodatku niektóre trumny leżały niedomknięte i wystawały z nich różne części ciał.
By nie dać się ogarnąć panice, zacząłem badać podłogę. Jeśli jest tu przejście to tylko w posadzce. Udało mi się nawet podważyć jedną płytę, a pod nią znajdował się tunel do katakumb. Nie będąc do końca przekonany, czy to faktycznie sekretna droga, zsunąłem się na dół, do niskiego korytarzyka, w którego ścianach w małych wnękach spoczywały tuziny szkieletów. Wśród czaszek leżało kilka świętych symboli Młotków, ale pomimo pokusy, nawet ich nie tykałem.
Korytarz nie był zbyt długi i w pewnym miejscu zaczął się zwężać. Najpierw zostałem zmuszony do przykucnięcia, a potem do czołgania. Nagle ku swemu przerażeniu odkryłem, że nie mam szans na zawrócenie… pozostawało tylko brnąć do przodu… ku ślepej ścianie. Nie poddałem się jednak i gdy już do niej dotarłem, spróbowałem się przebić. Co ciekawe, bariera ustąpiła zadziwiająco łatwo po kilku uderzeniach pięścią, jakby została wymurowana z jakiejś tandetnej zaprawy.
Poczułem w krtani bolesny uścisk… kończyło mi się powietrze, a w tych podziemiach nie było żadnej wentylacji. Tutaj miałem szczęśliwie trochę więcej swobody ruchów i znowu mogłem iść w kuckach, aż dotarłem do kolejnej przegrody, tym razem kamiennej płyty. Widząc mroczki przed oczami i opadając z sił naparłem na nią, a ona wysunęła się. Nagły przeciąg przywrócili mnie do życia, ale i tak leżałem prze chwilę półprzytomny. W końcu, używając wszystkich sił, podniosłem się na nogi, zamaskowałem z powrotem przejście i rozejrzałem się dookoła. Piwniczka z winem, kilka antycznych beczek i butelek z rocznikami, na widok, których zmroziło mi serce.
Tylko figurka!
Opanuj pokusę!
Jedynym wyjściem okazały się wąskie schody kuchenne. Pechowo w pomieszczeniu znajdowały się aż trzy osoby, kurzach i jego dwaj pomocnicy. Stary drzemał na ławie, a pomagierzy bacząc na niego, popijali coś z pękatego gąsiora. Cóż… nie uda mi się przemknąć… za pomocą strzały wodnej zgasiłem jedną z pochodni, a wyższy kuchcik zamrugał, spojrzał na gąsiora i wzruszył ramionami.
Tss… następna pochodnia.
-Ej, John…
-Co… pies by cię kąsał…
-A wiesz…
-Pijmy, bo się ściemnia!
To i się napili. Nie zauważyli zgaszenia jeszcze kolejnych dwóch pochodni i dużego cienia, który przemknął w ciemnościach.
Nie chciałbym wchodzić do galerii głównymi drzwiami... obawiam się pułapek. Dlatego postanowiłem skorzystać z tajnych przejść dla służby, stworzonych po to, by mogła wykonywać swoje obowiązki bez przeszkadzaniu gościom i domownikom. Niestety... ku mojemu zdziwieniu ten dwór nie posiadał takich luksusów, a wątpię by były tak ukryte, że nie mógłbym ich znaleźć.
Pechowy dzień... psiakrew. Nie pozostawało mi nic innego jak po chamsku pchać się wielkim wejściem. Wstyyyyd...
Najgorsze, że nie wiem, gdzie w ogóle jestem. Czy w północnej, czy południowej części rezydencji? Nie miałem w ogóle ochoty na zwiedzanie wszystkich pomieszczeń, więc wyglądając przez okno postarałem się mniej więcej oszacować swe położenie. Hmmm widać Wieżę Zegarową, zwaną też „Kukułą”. To znaczy, że jestem w południowo-zachodnim pokoju... muszę iść na północny wschód. Wyciągnąłem kompas i wybrałem jedne z drzwi.
Przedarłem się przez kilka podobnych do siebie komnat i dotarłem do korytarza, którego północne drzwi powinny prowadzić do galerii. Zakradłem się ostrożnie, bacznie oglądając podłogę. Całe szczęście, że jest z jakiegoś drewna tłumiącego kroki... z drugiej strony dziwne, że nie ma tu tak modnych dzisiaj dywanów. Do drzwi zostały tylko jakieś dwa metry, rzuciłem spojrzenie wzdłuż korytarza, na ściany pokryte jasną boazerią, na trochę toporne lampy elektryczne... chyba wszystko gra...
Drzwi ku mojemu zdziwieniu nie były zamknięte. Szczerze mówiąc, wolałbym jakby je zabarykadowano, zaryglowano, w ogóle zamurowane. Wszystko znajdowałby się na swoim miejscu... a tak... czułem jakiś podstęp. Niepokój gryzący równowagę ducha... nienawidzę tego uczucia. Rozprasza i prowokuje do błędów.
Otrząśnij się!
Tracisz czas!
Powoli pociągnąłem drzwi, cały czas nasłuchując i czekając na atak. Mogłem już wślizgnąć się do pokoju, jednak kątem oka zauważyłem czarny otwór nad wejściem. A to draństwo... to tak zwana „Szkarłatna Lampa”. Jeśli w jej świetle pojawi się jakiś poruszający się obiekt... to wtedy włącza się alarm i tak dalej. Jednak ta była wyłączona... dlaczego?
Co za przekleństwo... galeria gościnnie otwarta? To mi śmierdzi wpadką... czyżby to wszystko było tylko przynętą... nie... musieliby by być głupcami, gdyby nie domyśleli się, że nabiorę podejrzeń. A może to jest podwójnie przewrotne? Do łachera... w dodatku droga ucieczki jest potwornie skomplikowana, a ja jestem na nieznanym terytorium.
Oby ta figurka była wielka i złota, by inaczej się wkurzę.
No dobra... co my tu mamy? Nieduża sala z dwiema ścianami pośrodku, na których wiszą obrazy, pomiędzy nimi gabloty z przedmiotami. Jakieś miecze, wazy, maski... nie tego szukam, choć wyglądają interesująco... i drogo. Coś mnie ścisnęło za serce... ledwo co udało mi się to odsunąć od siebie. Założę się, że gdyby to była normalna robota, zarobiłbym dziesięć razy więcej niż dostane od tego starego zgreda.
Skup się!
SKUP!
No dobra... wszedłem do środka zamykając za sobą drzwi. Nigdzie nie zauważałem niebezpieczeństw... mogłem poszukać odpowiedniej gabloty. By nie pogarszać sobie humoru nie przyglądałem się pozostawianym kosztownościom... i szybko odnalazłem właściwą witrynę. Na drewnianym postumencie napisano złotymi literami:
WINGED ISIS
FROM LORD BAFFORD’S COLLECTION
Wszystko świetnie, szkło krzywo założone, bez problemu dałoby je się zdjąć.
Ale mały szkopuł... nie było figurki.
Początkowo nic nie czułem, nawet gniewu. Dopiero po jakiejś minucie dotarło do mnie, że całą misję szlag trafił... że mogę wracać do domu i przed klientem najwyżej poświecić oczami zamiast złotem.
CHOLERA!
Dlaczego mi się to wszystko przytrafia?! Jaki zły duch nade mną krąży?! Czym sobie zasłużyłem?! Jestem uczciwym złodziejem!
Gdy skończyłem złorzeczyć w myślach... na miejsce gorączki wróciło myślenie.
Gdzie mogli ją zabrać?
Na inną wystawę?
Nie... to by nie zostawili tak krzywo ustawionego klosza. To właśnie... on wskazuje, że zabrano ją na chwilę... czyli jest gdzieś w tym budynku!
Pewnie lord chciał jeszcze porozkoszować się nią przed snem i leży teraz koło jego łóżka. Cóż... trzeba się tam wybrać.
Otworzyłem drzwi prowadzące na północ. Prowadziły do kolejnego ciemnego korytarza ze schodami na samym końcu. Zamknąłem za sobą skrzydło... i nagle krew mi zamarła w żyłach...

Wycie...
Coś zawyło...
O bogowie... to...
...

Czy to wiatr, czy to drzwi?
Oby to były drzwi... proszę... błagam, by to były drzwi!
Wszystko, tylko nie to... coś, czymkolwiek jest.

Stałem tak sparaliżowany, nie będąc w stanie głębiej odetchnąć. Złapał mnie skurcz w nodze, jednak nie mogłem się zmusić do jego roztarcia.
To wprost niepojęte szczęście, że nikt akurat nie przechodził korytarzem... pomimo ciemnej nocy.
Zaraz... przecież to...

Miałem być profesjonalistą... którym zresztą jestem! Co się ze mną dzieje?
Gdzie zniknął „Złodziej, Którego Nikt Nigdy Nie Widział”?!
Cholera jasna... weź się w garść!
Skończmy tę robotę, zainkasujmy należność i czas na urlop.

Cokolwiek słyszałem, nie mogę dać się zwariować. Widziałem już wiele niebezpieczeństw... stawię czoła jeszcze jednemu!

Skończywszy z tymi patriotycznymi myślami, poszedłem w kierunku schodów. Korytarz u góry wyglądał podobnie, jednak był o wiele krótszy, a zza jednych uchylonych drzwi błyskało światło. Zbliżyłem się i zerknąłem zza framugi. Ujrzałem ciasną komnatkę pełną szaf i kredensów, wśród których przed rozpalonym kominkiem stała bokiem szeroka kanapa. Na niej siedziała wysoka kobieta w koszuli nocnej, trzymająca w objęciach maleńkie dziecko, najwyżej roczne. U jej bosych stóp leżały jakieś laleczki, najpewniej zabawki. Już chciałem iść dalej, gdy coś zabłyszczało... pociecha przytulała jakiś złoty przedmiot.
Bingo...
Kamień spadł mi z serca... to nie żadna zasadzka, tylko córeczka czy synek koniecznie chciał się pobawić „złotą zabawką”, a kochająca mamusia nie mogła się powstrzymać i mu dała... dlatego zdjęto zabezpieczenia!
Jednak... pewne ziarno niepokoju pozostało.
Czym było to wycie?
Nie zajmując się tym więcej, zacząłem obmyślać sposób zabrania figurki. Delikatne wyciagnięcie nie wchodziło w grę, dzieci i młode matki mają bardzo czuły sen. Ogłuszenie wskazywałoby na brak profesjonalizmu i pogwałcenie zasad... nigdy nie atakuję kobiet ani dzieci. Obudzenie i odciągnięcie... za trudne.
Co zatem?
Miałem poważnego zgryza... wszak wycofać się nie miałem jak, a i iść dalej nie sposób. Szczerze wolałbym, gdyby ta cała figurka spoczywała w najlepszym sejfie... z dala od niewiast i dzieci.
Nie lubię bezradności... jest niezwykle drażniąca. W dodatku podkopuje morale.
A gdyby tak... użyć strzał gazowych...
Strzała gazowa składa się z drzewca, brzechwy i szklanego grotu z gazem. Jego rozbicie jest głośne...ale jakby...
Najciszej jak tylko potrafiłem, podkradłem się do białogłowy. Wyciągnąłem z kołczanu strzałę gazową i odkręciłem pod nosem jej i dziecka. Zacharczała i dalej spała... ale tym razem z dużo spokojniejszym oddechem.
Nareszcie...
Teraz delikatnie wyciągnąłem figurkę z objęć niemowlaka... i schowałem ją do kieszeni. Wycofałem się z pokoju.
Otarłem pot z czoła. To się nazywa mistrzostwo!
Kim jesteś?
Spojrzałem na wiszące na ścianie lustro. Wysoki, szczupły mężczyzna w czarnym płaszczu, z jednym okiem świecącym na zielono… to ciekawe, ale jego jaskrawą barwę widać nie dalej niż z jakiegoś metra… ale i tak je odruchowo zamykam, gdy ukrywam się w cieniu.
Na twarzy kilka blizn, niedogolona broda i jakieś przebarwienia… tym jestem.
Kim jesteś?
Złodziejem, który okrada na tyle bogatych, by ich było stać na moją wizytę. Mistrzem swojego fachu, który jako jeden z ostatnich pamięta o dawnych zasadach i z tego fachu uczynił sztukę.
Kim jesteś?
Szczęśliwym człowiekiem, który właśnie wypełnił kolejne zadanie i odbierze za nie nagrodę.
Szczęśliwym czy usatysfakcjonowanym?
Kim jesteś?
Cynikiem… patrzę na świat przez pryzmat pierścienia na dłoni, przez szkło, które pozwala mi dostrzec ścieżkę w tym bagnie pełnym chciwości, nienawiści i okrucieństwa.
Idź!
Uśpionymi komnatami wróciłem do piwniczki, a potem tunelem dotarłem do cmentarz. Pamiętałem o zamaskowaniu wszystkich dziur i po najdalej kilku minutach przeskoczyłem prze płot, trafiając na ulicę Rozetową.
W domu nikt mnie nie widział, nikt nie słyszał, nie czuł zapachu. Jutro obudzą się i ze zdziwieniem spostrzegą brak figurki…
Cholera, ale jestem z siebie dumny!
*
W mieszkaniu obmyłem się w misce, zmieniłem koszulę i wyciągnąłem na łóżku. Coś czuję, że dziś będę spał tak zdrowo, jak już dawno nie miałem okazji. Figurkę włożyłem pod poduszkę, postawiłam w zasięgu ręki kufel z piwem (na wypadek nocnego pragnienia) i zamknąłem oczy. Ciekawa błyskotka mi się trafiła. Wysokość jakieś trzydzieści centymetrów, próba niska, lecz z dodatkiem innego szlachetnego metalu, przedstawia kobietę w szacie sięgającej bosych stóp, mającej ręce wzniesione ku górze oraz u ramion wielkie orle skrzydła.
Po chwili myśli zaczęły mi się plątać...
*
Słońce świeciło w jakiś dziwny sposób… jakby jego promienie przedostawały się przez ściany. Jeszcze nigdy nie było tak jasno w moim mieszkaniu, wyraźnie widziałem kurz nawet w najciaśniejszych kątach.
-Cholerni magowie pewnie coś znowu spieprzyli – mruknąłem pod nosem i wyjąłem oko do czyszczenia. Lecz zamiast niego, z oczodołu wyciagnąłem coś dziwnego... jakiś złoty amulet w kształcie oka podkreślonego czarnym tuszem, z długą brwią i łzą na dole. Przetarłem swoje zdrowe oko zdumiony, a to złote... mrugnęło!
Oko twym symbolem, oko twoim losem
Imię to księga
Ze złotym napisem
Nikomu nie otworzysz, zamknięta.
Oko niczym człowiek, może obrać każdą ścieżkę.
Oko niczym człowiek, do wszystkiego może być zmuszone
Nie daj się złodzieju, jesteś swoją bronią.
A świetlane ciemności ciebie osłonią!
*
Słońce świeciło w jakiś dziwny sposób… jakby jego promienie przedostawały się przez ściany. Jeszcze nigdy nie było tak jasno w moim mieszkaniu, wyraźnie widziałem kurz nawet w najciaśniejszych kątach.
-Cholerni magowie pewnie coś znowu spieprzyli – mruknąłem pod nosem i wyjąłem oko do czyszczenia. Polubiłem tę czynność… wymaga precyzji ruchów stokroć większej niż w czasie otwierania zamka, a zarazem zdecydowanej siły.
Napinając mięśnie udało mi się rozkręcić oko na dwie połówki. Wytrychem odłączyłem dwie śruby, oddzielając pancerzyk od mechanizmu obserwacyjnego. Pancerzyk przetarłem szmatką nasączoną specjalnym płynem, a mechanizm dalej porozkręcałem na garść soczewek i metalowy szkielet, do którego przymocowano zielony krysztalik (to on świeci i umożliwia widzenie w ciemnościach), zwój różnych przewodów, które dostarczają zasilanie i obraz do mej głowy oraz kilka elementów, których zastosowania jeszcze nie odkryłem. Wszystkie wyczyściłem wacikiem zamocowanym na końcu drewnianej pałeczki, soczewki przepłukałem, a finalnie całość skręciłem do kupy i wsadziłem sobie do oczodołu. Oko napęczniało, dokładnie wypełniając wszystkie luki i znowu widziałem głębię. Wspaniałe uczucie…
-Jesteś zegarmistrzem?



… szok, szok, spięcie, ręka sama szuka sztyletu, zimno, adrenalina!!! Rzucam sztylet w miejsce…
Głuchy odgłos, jaki wydaje ostrze wbijane w drewno.
Tuż obok mojej poduszki, w miejsce oparcia.
Nikogo nie ma…
Starzeję się… słyszę już głosy…
Cholera… stres odbiera mi zdrowy rozsądek.
Chwyciłem miecz leżący na stole… zaraz sprawdzę, czy moje omamy są odporne na stal.
-Aleś mnie przestraszył! Trochę ogłady!
Jeszcze pyskuje… skąd ten głos…
Pchnąłem powietrze mniej więcej w miejscu, gdzie powinien stać niewidzialny nieznajomy.
Ale poza powietrzem nikt nie oberwał.
Trochę zbaraniały wycofałem się w kąt pokoju.
O co tu chodzi?
-Ja jak człowiek wyrażam podziw nad twoimi umiejętnościami, a ty tak po chamsku mnie atakujesz!
Co za bzdury… Mam dość… z szafki powoli wyjąłem mała buteleczkę wody święconej, po czym wypiłem zawartość. Słyszałem, że to najlepszy sposób na odstraszenie wszelkich widziadeł i innych marów.
-Dziwny jesteś. Stoisz jakbyś dostał paraliżu, łykasz coś, machasz mieczem... to normalne u was?
Coś błysnęło w słońcu... na krawędzi łóżka siedziała moja złota figurka, jedną ręką głaskała sobie swoją maleńką stopę, a drugą rozczesywała pióra na skrzydle.
Czegoś tu nie rozumiem... a ja nienawidzę czegoś nie rozumieć. Niewiedza jest bronią skierowaną przeciwko sobie samemu, przepaścią bez mostu.
Czyli... cholera!
-Nadal stoisz jak cioł! Usiądź... tak się wygodniej rozmawia.
Bezwolnie posłuchałem i dalej wpatrywałem się figurkę. Teraz zajęła się swoim drugim skrzydłem i zwróciła w moją stronę złotą twarzyczkę z oczami bez źrenic:
-Jesteś Garrett... złodziej, Którego Nikt Nigdy Nie Widział, prawda?
-Tak...
-Twoje imię...
-...jest niczym zamknięta księga z tym napisem. Wiem... słyszałem o tym.
Zachichotała:
-A ja myślałam, że ciebie zaskoczę. Ach... już dawno nie mogłam rozprostować skrzydeł. Wiecznie przetrzymywana w ciemnych skrzyniach i gablotach... nareszcie jest tu trochę swobody!
A więc sytuacja się tak przedstawia... ta figurka jest żywa... to dlatego akurat ją miałem ukraść, a nie jedną z pamiątek rodowych.
Ooo... musi być warta majątek
Uśmiechnąłem się złośliwie, co spostrzegła Izyda i zamilkła na chwilę. Jednak po kilku sekundach znowu się odezwała:
-Ja jestem Isis, po waszemu Izyda. Oczywiście... nie jestem swoją imienniczką... a jedynie złotą figurką...
To zbyt banalne. Gdzie jest haczyk?
-... i to chyba tyle o mnie. Co jesteś taki małomówny?
Zmieszałem się. Jak się zachować wobec damy? Będąc złodziejem i rozmawiając... z drogocennym bibelotem?
Co tu się dzieje?
-Milczenie jest złotem. Nie jestem rozrzutny.
-Rozumiem... sprawiasz ciekawe wrażenie. Nie praktykującego gentlemana.
-To znaczy?
-Czy skrzywdziłbyś kobietę?
-Jeśli mnie do tego zmusi.
-Zaimponowałeś mi. Delikatnie uśpiłeś tamtą matkę z dzieckiem, zamiast użyć siły i je obezwładnić albo zabić. Widziałam już kilku ludzi w twoim kraju... to banda drani. Ty się wyróżniasz...
-Nie jestem nimi. To chyba wystarczające wyróżnienie.
-Och tak... ale z jakiegoś powodu wybrałeś ten sposób, a nie inny. Dlaczego?
-Jestem mistrzem. Nie wypada mi używać innych metod.
-I...?
-I... przemoc jest ostateczną bronią albo pójściem na łatwiznę. Wobec kobiety nie muszę wyciągać miecza.
-A ja myślę, że jednak jest w tobie coś... delikatnego. Coś, co zabrania ci być ostrym wobec niektórych rzeczy. A ja chyba wiem, co to jest... każda kobieta to zauważa w mężczyźnie. To rzuca się w oczy niczym nakrycie głowy! Właśnie delikatność... którą mężczyźni tak tłumią w sobie, zakrywają stalowym i nieugiętym obliczem. Zastępują siłą grację, emocje maską, a uczucia zabijają. Na pierwszy rzut oka też to robisz... ale jednak zostawiasz sobie jedną otwartą furtkę, nie zamykasz w drzwiach jednego zamku. Dlaczego?
-Życie mnie do tego zmusiło. Kobieta kojarzy mi się ze słowem „wpadka”, tak samo jak „miłość”. Mój zawód nie toleruje wpadek.
-To w takim razie... czemu nie zniszczyłeś tego ostatniego klucza?
-Bo... – nie wiedziałem, co powiedzieć, mimo, że wiele razy o tym myślałem. Czemu ja... bo może kiedyś się przydać? Bo jeszcze mam szanse kogoś spotkać? W jakim celu?
-Bo... sam nie wiem. Kiedyś może przyjdzie taka chwila, że będę tego potrzebował... a nie chcę żałować, że to w sobie zadusiłem.
-Rozumiem... dusisz to w sobie. Nie widzę w tym pokoju nic kobiecego... ani obrazka, ani biżuterii, ani części ubrania... te sferę zamknąłeś w szkatule serca.
-I dobrze mi z tym.
-Wiem... nie tęsknisz. Wyrzekłeś się czegoś... a nie wiesz, co tracisz.
-Nauczyłem się żyć bez tego i nie zamierzam nic zmieniać. Czy masz coś jeszcze twórczego do powiedzenia? Chciałbym coś zjeść.
-Ach... już nic – westchnęła i wróciła do swoich skrzydeł, a ja powstałem i zacząłem w szafkach szukać czegoś strawnego.
Nagle uderzyły mnie wątpliwości... skoro ta figurka jest taka ludzka... to czy ona nadal jest tylko figurką?
Jeśli... nie... jestem złodziejem, nie porywaczem. Nie mogę jej oddać za pieniądze... ale wtedy nie wypełnię misji!
Pat...
Spojrzałem na nią zmieszany, a ona pochwyciła mój pytający wzrok:
-Tak?
-Wiesz kim jestem? – spytałem, nie specjalnie wiedząc jak zacząć.
-Złodziejem... lapidarnie mówiąc.
-Właśnie. Wiesz, po co ciebie ukradłem?
-By mnie pewnie sprzedać jakiemuś kolejnemu dumnemu i zapowietrzonemu patrycjuszowi, co wsadzi mnie do takiej samej gabloty, jakich to już kilka tu widziałam. Ech... i znowu oglądać te tłumy nadzianych buraków, którzy będą wygłaszać te puste wyrazy podziwu: „Och, jakie ona ma niezwykle realistyczne maleńkie dłonie!”, „Och, jakaż dokładność detali skrzydeł”, „Wygląda jak prawdziwa, maleńka kobieta!”, „To złoto?”... i znowu znosić ich wzrok, gdy wpatrują ci się w łono i biust... ale cieszę się, że przyniosłeś mi choć na chwilę jakaś odmianę i atrakcję.
Milczałem, nie mając pomysłu, jak to skomentować.
-Ale nie martw się, Garrett. W końcu... po to mnie stworzono... jestem tylko przedmiotem, w którego artystka wlała część swej duszy... kiedyś mi to przeszkadzało, ale po jakimś tysiącu lat przyzwyczaiłam się. Wy byście powiedzieli, że dorosłam.. o ile w moim przypadku można użyć tego słowa.
-Cieszę się zatem, że jesteś uświadomiona, nie muszę tego robić – skwitowałem chłodno i wyszedłem kupić coś do żarcia.
*
Gdy wróciłem... w powiedzmy „dobrym humorze”, moja... czy można nadać jej miano „gościa”? W każdym razie, Isis czytała jakąś książkę, którą zapomniałem odłożyć na półkę. By strony się jej nie zamykały, musiała je przyciskać całym swoim ciężarem. Gdyby ją wykonano z aluminium, mogłaby mieć spore problemy... Uśmiechnęła się szeroko i wstała, po czym przeciąg nagle poderwał kartki, zrzucając ją na podłogę. Krzyknęła i uderzyła o deski z głośnym brzękiem. Pokręciłem głową:
-Jak widzę, nie opłaca się ożywiać porcelanowych figurek...
-Aj tam... dobrze że jesteś. Masz ciekawe książki... to „Przygody Czarnego Złodzieja”?
-Zgadza się. Lubię przygodówki.
-Gdzie byłeś? Co widziałeś? Mów koniecznie... nawet nie wiesz, jakie ja mam nudne życie!
-A... – czknąłem potężnie. Cholera... pewnie ten stary zgred znowu dosypał jakiegoś świństwa do piwa – tu i ówdzie... nie spodobałoby by ci się. Dziś wieczorem trafisz do nowego domu. Zadowolona?
-Ani trochę...
-Wybacz... pieniądze to pieniądze... tobą się nie najem – odpowiedziałem czując, że gadam bzdury. Czas się jeszcze trochę przespać do północy, by mieć trzeźwe myśli na rozmowie. Kątem oka widziałem, jak figurka smutnieje, ale miałem swoje problemy. Padłem na łóżko i zasnąłem.
*
Ale ze mnie głupiec!
A jeśli ona uciekła?!
Podniosłem się nagle, wypatrując złotego błysku.
-Nie gorączkuj się.. nigdzie nie idę.
Westchnąłem z ulgi... cholera... powinienem nie pić przed sprzedażą łupu. Mam chyba słabą głowę czy coś. Zerknąłem na Isis. Była naburmuszona, ale chyba tylko udawała.
-No dobrze... zbierajmy się... – nagle figurka cała zesztywniała w pozycji, w jakiej ją zabrałem dziecku, czyli z rękoma uniesionymi ku górze. Wsadziłem ją do kieszeni, sprawdziłem, czy sztylet właściwie leży, tak samo czy granat błyskowy daje się łatwo wyjąć.
Mam wszystko... czas zarobić trochę grosza.
*
Pomimo ciemności widziałem dwóch zbirów czających się za rogiem... głupcy nosili błyszczące sprzączki do pasa, w których światło księżyca zwracało uwagę z kilometra.
Ale nie dziwię się, ja też nie mam zaufania do swoich klientów.
Po wymianie grzeczności, lord bez ogródek rozpoczął handel:
-Ma pan?
-Proszę – wyjąłem z kieszeni figurkę i podałem patrycjuszowi. Ona pogładził ją placami, obmacał w wiadomych miejscach i szepnął:
-To ona... naprawdę, jestem pod wrażeniem. Nie wiem, jak pan to uczynił, ale nie dość, że faktycznie nikt pana nie widział... to jeszcze podejrzenie padło na córkę tego niedorajdy, która rzekomo dała to do zabawy swojemu dziecku! Wspaniale!
-Dotrzymuję obietnic – skwitowałem krótko – teraz oczekuję rewanżu...
-Ależ oczywiście... to będzie jakiś tysiąc, prawda?
Spodziewałem się tego, lecz i tak poczułem iskrę gniewu:
-Panie... jestem największym mistrzem w swoim fachu. Podejmuję się poważnych zadań i dostaję za nie poważne wynagrodzenia.
-Ale przecież...
Obróciłem lewą rękę w taki sposób, by światło księżyca zabłyszczało na ostrzu, które ukrywałem w rękawie. Lord nawet się nie skrzywił:
-Ile ja powiedziałem? Trzy tysiące?
-Zdawało mi się, że trzy i pół... tyle to byłoby najsprawiedliwiej, tyle by dali inni.
-Faktycznie, to uczciwa cena... – zza pazuchy wyjął dwa mieszki i mi podał. Złapałem je prawą ręką, i podziękowałem.
-Nie przeliczy pan?
-Nie... przecież by mnie pan nie oszukał.
-Tak... interesy z panem to czysta przyjemność. Do widzenia...
Gdy zrobił krok do tyłu, ja już zniknąłem w cieniu sąsiedniej bramy. Nigdy nie przeliczam pieniędzy od takich drani. W czasie oglądania monet bardzo łatwo zarobić sztylet w brzuch... a jakby się suma nie zgadzała, sam się zgłoszę po należność... z odsetkami.
*
W domu wyciągnąłem nogi na łóżku i zmrużyłem oczy zadowolony. Taa... kolejny sukces na koncie... teraz nic nie podważy mojego autorytetu. Jestem absolutnym mistrzem... po części szczęściarzem, ale który złodziej jest pechowcem? Tylko martwy.
-Pyszałek!
Podniosłem się zszokowany. Kto to powiedział? Co? Zaraz...
Przecież ją sprzedałem!
-Isis?
Cisza...
Kto to powiedział?
Rozejrzałem się dookoła, szczególna uwagę poświęcając podłodze. Schyliłem się patrząc pod łóżko, pod kanapę, ale nigdzie nikogo nie było.
Nikogo czy niczego?
Sam się w tym gubię...
Zdawało mi się... jak ja często słyszę te słowa od swoich przeciwników?
Ciekawe... zakląć tak figurkę, by posiadała duszę człowieka. Co ona powiedziała? „Wiem... nie tęsknisz. Wyrzekłeś się czegoś... a nie wiesz, co tracisz”. Wiem co tracę i już dawno oszacowałem co jest opłacalniejsze. Nikt nie musi decydować za mnie ani mnie o to męczyć...
Kobiety... takie bezradne, gdy się ich nie dostrzega.
Zamknąłem oczy...
*
Słońce świeciło w jakiś dziwny sposób… jakby jego promienie przedostawały się przez ściany. Jeszcze nigdy nie było tak jasno w moim mieszkaniu, wyraźnie widziałem kurz nawet w najciaśniejszych kątach.
-Cholerni magowie pewnie coś znowu spieprzyli – mruknąłem pod nosem i wyjąłem oko do czyszczenia. Lecz zamiast niego, z oczodołu wyciągnąłem coś dziwnego... jakiś złoty amulet w kształcie oka podkreślonego czarnym tuszem, z długą brwią i łzą na dole. Przetarłem swoje zdrowe oko zdumiony, a to złote... mrugnęło!
Oko twym symbolem, oko twoim losem
Imię to księga
Ze złotym napisem
Nikomu nie otworzysz, zamknięta.
Oko niczym człowiek, może obrać każdą ścieżkę.
Oko niczym człowiek, do wszystkiego może być zmuszone
Nie daj się złodzieju, jesteś swoją bronią.
A świetlane ciemności ciebie osłonią!
*
Rzadko pamiętam swoje sny. Pomimo tego traktuję je bardzo poważnie, czasami znajduję w nich przydatne rzeczy i ostrzeżenia. Jednak ostatnio nie mogę sobie rano niczego przypomnieć.
Idąc rynkiem, jak zwykle nie rzucając się w oczy, zatrzymałem się przy stoisku z mieczami. Oglądając całkiem ciekawy egzemplarz usłyszałem za sobą dźwięk, jakby coś stuknęło o bruk. Za mną leżała mała paczuszka... dookoła ludzie przechodzili obojętnie niczego nie zauważając. Odłożyłem ostrze, podniosłem zgubę i w najbliższej bramie odpakowałem zdziwiony. W środku znalazłem liścik:
ZŁODZIEJU
PILNIE POTRZEBUJĘ TWOICH USŁUG
SPOTKAJMY SIĘ DZIŚ W BRAMIE NUMER 12, NOWA DZIELNICA, GODZINA ZŁODZIEI
LORD H.

Cdn...
Obrazek
Awatar użytkownika
Nivellen
Złodziej
Posty: 2799
Rejestracja: 30 stycznia 2003, 23:21

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Nivellen »

Początek ciut sztampowy i za długi, ale później się rozkręca i jest całkiem ciekawie. Czekam na dalszy ciąg :ok
Jeśli lubisz mroczne tajemnice i zamki...
Zapraszam do obejrzenia zrzutów z powstającej Fanmisji
mystics
Paser
Posty: 234
Rejestracja: 11 listopada 2008, 12:38
Lokalizacja: Czeluści piekła

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: mystics »

Oryginalne..
Ciekawe..
Choć nieco długie i dlatego niektórych przeraża swoją objętością.

Zabawne.
-Nadal stoisz jak cioł! Usiądź... tak się wygodniej rozmawia.

Choć było parę zbędnych powtórzeń w opisach (jeżeli chodzi o pojedyńcze wyrazy), ale można to jakoś znieść. ;)

W późniejszej części bardzo interesująca i jakże prawdziwa cecha mężczyzn, którą bardzo dobrze ująłeś. ^^
Właśnie delikatność... którą mężczyźni tak tłumią w sobie, zakrywają stalowym i nieugiętym obliczem. Zastępują siłą grację, emocje maską, a uczucia zabijają.
Choć u kobiet bywa podobnie. Lubimy czasem być jak twierdze, choć w środku jesteśmy czułe i delikatne. Ale dosyć o tym..

W pewnym momencie pod koniec powtórzona jest jedna scena.. nie za bardzo wiem czy specjalnie,ale wydaje mi sie, że jednak powinna być jedna.. A jest przed i po rozmowie figurki z Garretem. Zacytuję.
Słońce świeciło w jakiś dziwny sposób… jakby jego promienie przedostawały się przez ściany. Jeszcze nigdy nie było tak jasno w moim mieszkaniu, wyraźnie widziałem kurz nawet w najciaśniejszych kątach.
-Cholerni magowie pewnie coś znowu spieprzyli – mruknąłem pod nosem i wyjąłem oko do czyszczenia. Lecz zamiast niego, z oczodołu wyciągnąłem coś dziwnego... jakiś złoty amulet w kształcie oka podkreślonego czarnym tuszem, z długą brwią i łzą na dole. Przetarłem swoje zdrowe oko zdumiony, a to złote... mrugnęło!
Oko twym symbolem, oko twoim losem
Imię to księga
Ze złotym napisem
Nikomu nie otworzysz, zamknięta.
Oko niczym człowiek, może obrać każdą ścieżkę.
Oko niczym człowiek, do wszystkiego może być zmuszone
Nie daj się złodzieju, jesteś swoją bronią.
A świetlane ciemności ciebie osłonią!

Tak miało być? Jak tak to zwracam honor, po prostu rzuciło się w oczy. ;D
Czekam na dalszy ciąg opowiadania.
Życie ciągle uświadamia nas, jak mało o nim wiemy..
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Tak, to efekt zamierzony, swego rodzaju deja vu, jaki często nawiedza niektórych w snach (np. mnie). Dlaczego to wykorzystałem? O tym dowiecie się potem (może ;) ).
A o cechach mężczyzn... to myslę, że warto porozmawiać w "ogólnych dyskucjach", bo to temat arcyciekawy i wbrew pozorom, mało kto się nad nim zastanawia.
Obrazek
Awatar użytkownika
Black_Fox
Szaman
Posty: 1015
Rejestracja: 23 września 2006, 11:54
Lokalizacja: The City

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Black_Fox »

Błędy sobie daruję.

Nie wiem dlaczego, ale styl mi zupełnie nie pasuje, nie żeby całościowo, ale w niektórych miejscach to... to... dałoby się napisać miękko, giętko i zwarcie. Krótko: dużo lepiej.

Początek nudny jak flaki z olejem.
Nie, prawie całość to nuda.
Jedyne co pozwoliło mi doczytać do końca to motyw i otoczka fabularna wokół mistycznej figurki. Oryginalny pomysł.

A tak to... :)
Nie gniewaj się waszmość. Wiesz, że ja wybredna bestyja jestem.

2... +/6.
- And...
- Remember to pick pocket of the party guests?
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Ponoć poprzedni tekst przerażał objętością, ten jest krótki. Jakby co, to dokończenie "Howling", które w gruncie rzeczy mogłoby się ukazać od razu.
Ale wtedy to dopiero byłoby dużo do czytania ;)
Jego niewielka długość to nie efekt korekty i wykreśleń, które mógłbym przeprowadzić po przeczytaniu ostatnich opinii. Po prostu takie mi się napisało.

HOWLING OF LOVE
WYCIE MIŁOŚCI

->Akcja budzi reakcję<-
To jeden z
koronnych przykładów,
w których natura duszy
zazębia się ze światem namacalnym
Księga Mądrości

Lord Hoth zdawał się być całkowitym przeciwieństwem swego konkurenta: mały, szczurowaty, z oczu patrzyła mu chytrość i lęk przez światem. Tacy gracze są bardzo niebezpieczni.
Od razu przeszedł do rzeczy, nawet specjalnie nie upewniając się, z kim ma do czynienia:
-Panie Garrett... wie pan zapewne co to za gra „Lordowie i Złodzieje”?
-Mógłby pan przybliżyć zasady... – zawsze warto znać wiele spojrzeń na tę samą sprawę.
-Chodzi o to, że wynajmujemy złodziei, a oni naszym konkurentom robią świństwa... oczywiście ze smakiem. Tak... ze smakiem! Inaczej bym w to nie grał... w ogóle nie poopieram takich zabaw, często zostaję zmuszony do brania w nich udziału... co mnie się bardzo, a bardzo nie podoba! Co to w ogóle ma być?! Ja... szanowany patrycjusz mam podkładać swoim konkurentom takie tanie świnie?! Bez obrazy, panie Garrett, miałem coś zupełnie innego na myśli...
Gadulstwo... nienawidzę go, to chyba najbardziej odrażająca rzecz, jaka można robić własnemu językowi. Zmuszać go do bezustannego poniżania się.
-... dlatego pomimo wyzwania lorda Moore’a, grałem na zwłokę mając nadzieję, że ten stary burak o wszystkim zapomni. Ale nie... wczoraj miałem w domu wizytę... o nieszczęście! Ktoś ukradł bardzo cenną rzecz, a ta cała przeklęta służba myśli, że moja rodzona córka to zgubiła! Cóż za ironia! Ona... mój kwiat lawendy... nigdy by tego nie zrobił! To ohydna gra tego diabła... muszę mu pokazać, że nie warto ze mnie żartować... o tak... nareszcie się spełni mój sen o zniszczeniu jego reputacji! Dlatego pan jako pierwszy mi przyszedł na myśl. Po raz pierwszy się zetknąłem z pańskim imieniem, gdy głośno było o tym włamaniu do Ramireza. Cieszę się, że temu zrzędzie też utarto nosa... od tamtego czasu zdaje się być jakby łagodniejszy... gratuluję dobrze wykonanej roboty! Ale i teraz dostanie pan okazję do ukazania swego fachu. Moore cierpi aktualnie na brak dworu, który mu spalono kilka dni temu... o ile sam tego nie zrobił, by wyłudzić ubezpieczenie. Tacy to lubią tak robić... nienawidzę ich... W każdym razie do czasu, aż nie załatwi wszystkich spraw w Mieście i nie przeprowadzi się do swej letniej rezydencji na prowincji, mieszka w starym donżonie, który ostał się z pożaru. Daje panu trzy noce na ukradzenie mu czegoś, co zaboli go tak, że pomyśli o skończeniu ze sobą! O tak... Jest tylko taki problem... on nie przywiązuje wagi do przedmiotów... oczywiście utrata czegoś wyjątkowo drogiego by mogła go złamać, ale wszystkie kosztowności spoczywają sobie w Pierwszym Banku Depozytowo Kredytowym do czasu odbudowy. Ale rzeczą, którą on najbardziej miłuje jest jego jedyna córka... jej ból będzie jego bólem... niech pan coś jej ukradnie, to wtedy i go dorwiemy... i zniszczymy od środka... uwolnimy świat!
-Co to ma być dokładnie? – rzekłem, już ledwo kryjąc śmiertelne znużenie
-Ona ma swoją ukochaną bransoletę... to znaczy kilka takich błyskotek, które nosi zawsze przy sobie, nawet w czasie snu i kąpieli. Niech je mi pan da...
-Kradzież biżuterii z ręki jest wyjątkowo trudna... i droga...
-Proszę być spokojnym! By upodlić tego sukin... tego łotra, jestem w stanie dowolnie zapłacić! Dam cztery tysiące! Ale oczywiście, to musi być kradzież ze smakiem, ze smakiem! Wie pan, o czym mówię?
-Najzupełniej.
-Świetnie. Widzimy się za trzy noce! – tym razem to mój klient zniknął w cieniu pierwszy.

Cztery patyki... nieźle... ale ukraść coś z ręki?

A to sobie nawarzyłem piwa...
*
Muszę przyznać, że już dawno tak nie lękałem się o powodzenie swojego zadania. Po prostu ono zdawało się być niewykonalne! Dzień i noc obserwowałem wieżę Moore’a, z poziomu gruntu, z „Kukuły”, z ulicy... rozważałem nawet zakradnięcie się do środka w przebraniu, by wybadać teren. Nic z tych rzeczy... tak nie dostanę się do środka.
Donżon jest wysoki, a najniższe okna ma na wysokości drugiego piętra. Mur gładki, brak belek do wbicia strzał linowych, najbliższe budynki zbyt daleko, by przedostać się dachami. Wieżę otoczono murem z bramą, przy której stale siedzi z pięciu strażników. Lord zredukował służbę do absolutnego, zaufanego minimum, więc zabawa w szpiega odpada.
Kanały?
Brak.
Tylne wejście?
Zapomnij.
Przekupienie strażników?
Miało być ze smakiem...
Znikąd rozwiązania. W dodatku kończył mi się czas...

Nie dopuszczałem do siebie myśli o porażce, wolałem nawet nie roztrząsać jej konsekwencji. Po prostu dalej szukałem...
*
I nadal nic.
Czuję się podle.
Ja... Złodziej, Którego Nikt Nigdy Nie Widział... nie zaliczę zadania.
*
Nadszedł ostatni wieczór, owszem, do godziny złodziei jeszcze trochę zostało, ale co ja przez ten czas wymyślę?
Stałem tak w cieniu domu, plując sobie pod nogi, gdy los chyba postanowił dać mi ostatnią szansę. Szansę, której normalnie bym nawet nie dostrzegł, jednak teraz musiałem chwytać się chociażby brzytwy. Pomimo tak małego prawdopodobieństwa wygranej.
Młoda lady pojawiła się w bramie, szepnęła coś strażnikowi i wcisnęła mu w dłoń monetę. Chyba wiem, gdzie ona się udaje...

A teraz Garrett słuchaj uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzać. Jeśli to zeszmacisz, to zjesz własny łuk, rozumiemy się?

Świetnie...

Dziewczyna... czy już raczej kobieta? Nieważne... wyglądała na dojrzałą nastolatkę. Długie czarne loki rzucały się w oczy, tak samo jak delikatne rysy twarzy. To wszystko kontrastowało z wyjątkowo ubogim strojem, założonym pewnie po to, by nie rzucać się w oczy.
Ale ja odróżnię szlachciankę od mieszczki nawet z odległości mili.

Pobiegła wzdłuż ulicy w kierunku doków. Utrzymując stosowną odległość śledziłem ją bardzo długo. Dziewczyna kluczyła między domami, często zmieniała kierunek oraz tempo. Rozglądała się uważnie, zatrzymywała przy przypadkowych sklepach.

Nic z tego, maleńka... swego ojczulka może zmylisz, ale jestem na to za stary.

W końcu dotarła do cmentarza. Osobliwe miejsce schadzek, przyznam. Zwłaszcza, że w nocy bywa tu bardzo ożywiona atmosfera...
Szlachcianka pobiegła prościutko do jakiejś okazałem krypty z symbolem Czarnego Krzyża. Za nią czekał niewysoki chłopak chyba w takim samym wieku jak ona, szczupły i posiadający długie do pasa włosy związane w ogon. W stroju żołnierza wyglądał całkiem dostojnie...
Nie padli sobie w objęcia...
...tylko popatrzyli lekko wstydliwie. Czyżbym się omylił?
Czekali... aż któreś się odezwie pierwsze...
No... już... pocałujcie się i zdejmijcie z siebie... biżuterię.
-Myślałem... że nie przyjdziesz – odezwał się w końcu chłopak nieśmiało, nerwowo poprawiając włosy. Dopiero teraz zwróciłem uwagę, że robi to bez przerwy.
-Czemu? Nie spóźniłam się... – odpowiedziała dziewczyna, bardzo ciepłym głosem. Młodzian drgnął to słysząc.
-Ale po tym, co wczoraj powiedziałem... nie każda by przyszła. Ale ty właśnie dałaś mi dowód, że wybaczasz...
-Dobra... o czym ty mówisz? – skrzywiła się i rozpostarła ręce w geście bezradności.
-Wczoraj przecież przypadkowo ubliżyłem twojej urodzie i czci...
-A... o tym mówisz... – machnęła dłonią – przesadzasz. Nie powiedziałeś niczego takiego złego... a przecież miałeś na myśli coś zupełnie innego.
-Ale... sprawiałaś wrażenie, że się gniewasz...
-Bo z początku mnie... zabolało. Ale po chwili wzięłam się w garść. Nie wracajmy do tego, przecież spotkaliśmy się tutaj nie po to, bym ci miała coś wybaczać...
-O tak... – chłopak uśmiechnął się i wyciągnął w jej stronę rękę. Podała mu swoją, on delikatnie objął jej ramiona, po czym usiedli na kamiennej ławie.
Gdybym śledził jakiś chamów, po pięciu minutach leżeliby na trawie, ale ja koniecznie musiałem trafić na szlachtę... tacy potrzebują rozmów, pieszczot, czułości... Minęło z pół godziny, nim w końcu on zdecydował się ją objąć jakoś bardziej zdecydowanie i szepnąć coś do ucha, na co ona wybuchła śmiechem. Myślałem, że to już, ale omyliłem się. Dopiero weszli w etap czułych słówek...
Zacząłem się nudzić.
Podsłuchiwanie kochanków w intymnych chwilach to ostatnia rzecz, jaką lubię robić w czasie pracy.
Wczesał jedną dłoń w jej loki, a drugą dotknął pełnych, różanych ust. Uśmiechnęła się, a on znowu zadrżał. Na to ona objęła go za szyję i złożyła mu na policzku pocałunek...
Odwróciłem wzrok.
Cudze oczy nie mają prawa tego oglądać.
Słyszałem... co słyszałem. Nie powinienem tu być, ale to sprawa życia lub śmierci.
Czekałem, aż fascynacja przerodzi się w namiętność, lecz oni byli wyjątkowo delikatni i cierpliwi.
Zdążyło się ściemnić niemalże do całkowitego mroku. Niedobrze, nie chciałbym tutaj przebywać w nocy. Nigdy nic nie wiadomo.
Chyba zacząłem się dekoncentrować, gdyż nie mogę sobie przypomnieć ile czasu minęło, aż chłopak rzekł:
-Pozwól, że zdejmę ci te bransoletki. Chyba się już raz o nie zahaczyłem...
Nareszcie! Tyle czekałem na ten moment. Dziewczyna zachichotała i wystawiła rękę. Ten ją najpierw czule obcałował, a potem zdjął błyskotki i położył na najbliższym nagrobku.
Czas...
Wbrew pozorom, to teraz jest chyba najtrudniejsza część zadania. Nie dać się zgubić emocjom i zniecierpliwieniu… tylko spokojnie zrobić swoje.
Cienia miałem aż nadto, pomimo jasno świecącego księżyca, więc już po chwili czaiłem się za pomnikiem, zaledwie dwie płyty nagrobne od bransolety.
Czatowałem na odpowiedni moment…
W jednej chwili on objął ją tak mocno, że pisnęła z bólu, lecz nie chciała zwolnienia uścisku.
Teraz! Wysunąłem się do przodu, zrobiłem dwa kroki, wyciągnąłem rękę…
Świetnie!
Schowałem się z powrotem. Teraz przede mną druga największa przeszkoda, czyli ucieczka. Bardzo wielu złodziei podnieconych triumfem właśnie teraz popełnia niewybaczalne błędy… a tym fachu niemalże nigdy nie ma drugich szans. Dlatego spokojnie czekałem, aż oni znowu się obejmą, pocałują czy tam coś… cokolwiek, byleby mieli zamknięte oczy.
I kiedy tylko natrafiłem na taką okazję, błyskawicznie zniknąłem za najbliższą kryptą.
Tak!
Radość ze zwycięstwa wypełniała każdą cząstkę mego ciała! Miałem dziką ochotę pójść do pubu napić się czegoś mocnego, jednak… zawsze wpierw kończę robotę, potem świętuję.
Miałem już w polu widzenia bramę cmentarna, gdy coś zwróciło moją uwagę… coś niepokojącego.
Ktoś w niej stał, ubrany w płaszcz z kapturem.
Szlag… niech się usunie, nie mam ochoty z nim się spotkać, a mur cmentarny jest bardzo wysoki. Znowu trzeba czekać… na szczęście to umiejętność, którą opanowałem do perfekcji.
Czekać…
Tajemnicza postać stała dalej jak kołek, zupełnie bez ruchu. Kto to jest, do łachera? Straż miejska? Jakiś nawiedzony czarownik? Poganin? A zresztą… nie obchodzi mnie to, niech tylko się usunie!
Jednak wraz z kolejnymi minutami wzrastał mój niepokój. W końcu w każdej chwili tamta para mogła się zorientować, że zginęła biżuteria. Nie chciałbym być zbyt blisko…
Aż w końcu… nieznajomy poruszył się. Zrobił krok w moją stronę… i stało się coś niezwykłego.
Zapadł się w sobie, ubranie złożyło się na ziemi, jakby ciało ze środka wyparowało. Ujrzałem, jak ciemność w jednym punkcie gęstnieje i tworzy mroczną plamę, która pełznie wzdłuż nagrobków.
Cholera… trzeba wiać, póki nie jest za późno… póki to coś jeszcze mnie zauważyło.
Przesuwając się od pomnika do pomnika dotarłem do wyjścia, gdy usłyszałem daleki, kobiecy krzyk.
Psiakrew… to coś ich znalazło. Nikomu bym nie życzył, by w takiej chwili bliskości… takie zdarzenie.
Wycofałem się czym prędzej poza teren nekropolii i odetchnąłem dopiero jakieś trzy zaułku dalej. Nie wiem... co widziałem... nie chce widzieć. Mogę mieć jedynie nadzieję, że to był pierwszy i ostatni raz, kiedy to spotkałem...

I w tej chwili usłyszałem wycie... takie samo jak w dworze Hotha.

Moja krew zamieniła się w lód, a oddech ustał.

Czułem, jak świat zwalnia, a ja wraz z nim...

Ono jednak nie było złudzeniem... a już zdążyłem o nim zapomnieć.

Adrenalina przywróciła mnie do życia, a cały szok znikł. Schowałem się w najgłębszym cieniu, jaki znalazłem i spróbowałem odgadnąć, co się dzieje...
Wycie... poprzednim razem nic mi się nie stało, ale teraz... widziałem przerażające rzeczy. To tylko zbieg okoliczności, czy powiązanie? Co to było? Jaki miało cel?
Dlaczego usłyszałem to dopiero teraz?
Pytania, pytania, pytania, a żadnych odpowiedzi. Nic z tego nie rozumiem... myślałem już, że dwór Hotha, to jakąś stara legenda.
Teraz już nic nie myślę.
Usłyszałem kroki. Wzdłuż ulicy szła znajoma para, lecz jakże odmieniona. On miał twarz całą zakrwawioną, a jego pochwa z mieczem była wygięta we wszystkich możliwe strony. Natomiast ona... słaniała się na nogach i ledwo szła, uwieszona jego szyi. Miała trochę niewidzący wzrok oraz straszną burzę we włosach. W pewnej chwili on wziął ją na ręce, gdyż sprawiała wrażenie, jakby chciała zemdleć. Wzruszający obrazek, ale mnie jedynie jeszcze bardziej zatrwożył. Skoro to coś o mało ich nie zabiło... co może zrobić ze mną?
Dość umartwiania się, trzeba iść...
*
Lord już czekał. Bez ogródek wyjąłem z kieszeni bransolety i pokazałem klientowi. Ten rozpromienił się cały i dał mi pękatą sakiewkę. Uścisnęliśmy sobie dłonie i już chciałem zniknąć, gdy usłyszałem za sobą...
Wycie...
Zimno...
To jest niemożliwe...
Lord spojrzał na mnie przestraszony:
-Ależ... Panie Garrett... pieniądze się zgadzają... przysięgam na honor...

Tu nie chodzi o pieniądze...

Tylko o...

O co właściwie? Co mnie prześladuje?

Schowałem sakiewkę i znikłem w cieniu, nim panika zdążyła się na dobre we mnie rozpalić.
*
Wróciłem do mieszkania i zamknąłem drzwi.

Teraz mam czas na spokojne rozmyślania.
To coś mnie prześladuje... choć poza straszeniem, nic nie robi... nie znam jego intencji, ani celu.
Chyba nie pozostaje mi nic innego, jak żyć dalej tak samo.. zwłaszcza, że nie wiem, jak się tym bronić.
Gdzie znaleźć informacje? Książki... nie wiem jak szukać. Ludzie? Nikt mi nie pomoże...
To była długa noc... i dzień... czas się położyć.
*
-Zbudź się...
Poderwałem się gorączkowo i chwyciłem za miecz. Na moim brzuchu stała figurka Izydy... we własnej osobie. Patrzyłem na nią przez chwilę jak głupi, a ona uśmiechnęła się delikatnie:
-Wybacz, że tak bez zapowiedzi... ale chciałabym ci pomóc.
-Dlaczego? -spytałem zaskoczony
-Dlaczego? Bo zdążyłam ciebie polubić. To chyba wystarcza.
-No nie wiem...
-Ech... złodzieje może tego nie zrozumieją. W każdym razie... masz zmartwienie... chciałabym ciebie pocieszyć. Nie obawiaj się tego wycia, lecz zwalcz je w sobie, a zostaniesz wyleczony.
-To znaczy?
-To wycie jest klątwą, która dosięga każdego, kto wtargnie na teren dworu Hotha w złych zamiarach. Ci, co ginęli.... zadawali sobie śmierć z własnej ręki, dotknięci nagłym szaleństwem. Ty sobie dawałeś radę... nie wiem czemu, ale nie dałeś się zastraszyć za pierwszym razem, a za każdym kolejnym już było coraz lepiej. Tak trzymaj...
-To zbyt banalne – odrzekłem z powątpieniem.
-Możliwe... ale czy wszystko na świecie musi mieć drugie, trzecie, czwarte, piąte dno? Lepiej już pójdę... śpij dobrze...
Chciałem o coś jeszcze spytać, lecz nagle ogarnęło mnie zniewalające zmęczenie...
Obrazek
Awatar użytkownika
Carnage
Kurszok
Posty: 560
Rejestracja: 11 kwietnia 2009, 15:49
Lokalizacja: Bytom

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Carnage »

SPIDIvonMARDER pisze:Ponoć poprzedni tekst przerażał objętością, ten jest krótki.
Krótki :?:
Właśnie że duży. :P

Super. :ok

Ciekawi mnie o co miał zapytać Garrett :?:
Nie mogę się dozekać kiedy będzie ciąg dalszy. :-D
Ostatnio zmieniony 23 sierpnia 2009, 17:29 przez Carnage, łącznie zmieniany 3 razy.
mystics
Paser
Posty: 234
Rejestracja: 11 listopada 2008, 12:38
Lokalizacja: Czeluści piekła

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: mystics »

Faktycznie krótkie.
Aż prosi się o dalszy ciąg.
Póki co nieźle.
Nie zauważyłam żadnych znaczących błędów.
To kiedy dalszy ciąg? :p
Życie ciągle uświadamia nas, jak mało o nim wiemy..
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: SPIDIvonMARDER »

To piszę za krótko, czy za długo? :)
Ciąg dalszy nie wiem kiedy będzie, bo nie mam zupełnie pomysłu na kontynuację tej konkretnej historii. Zwłaszcza, że w poczekalni siedzi kilka innych tekstów, które od dawna domagają przelania się na papier/monitor.
Obrazek
Awatar użytkownika
Carnage
Kurszok
Posty: 560
Rejestracja: 11 kwietnia 2009, 15:49
Lokalizacja: Bytom

Re: [LITERATURA] THIEF - OPOWIEŚĆ O ZŁODZIEJU...

Post autor: Carnage »

SPIDIvonMARDER pisze:To piszę za krótko, czy za długo? :)
Za długo.
Ale to dobrze , bo się wtedy nie nudzę jak piszesz fajne teksty. :P :ok 8-)
Awatar użytkownika
SPIDIvonMARDER
Garrett
Posty: 5183
Rejestracja: 29 stycznia 2008, 21:32
Lokalizacja: Świątynia Nieba z Zaginionego Miasta
Płeć:
Kontakt:

Opowiadanie na konkurs "Kroniki Strażników" (kateg

Post autor: SPIDIvonMARDER »

Opowiadanie konkursowe. Troche odbiega klimatem od reszty, bo wydaje mi się zabawne... ale sami zobaczcie :)



THE METAL AGE
ERA METALU
Czasem i zawstydzić się trzeba.
Wszak pycha drąży dusze niczym rdza żelazo,
a zaślepienie prowadzi tylko ku czarom Szachraja.
MŁOTODZIERŻCÓW KSIĘGA ZASAD

-Nie.
-Ale...
-Nie!
-Ale...
-NIE!
Moira poczerwieniała, co sprawiło mi małą, podłą satysfakcję.
-Ale ty jesteś głupi! Ja do ciebie przychodzę, nawet nie zdążyłam ust otworzyć, a ty mnie wywalasz!
-Bo wiem, o co poprosisz ? mruknąłem ? pewnie znowu jesteś w tarapatach, a ja mam ci bezinteresownie pomóc, czy tak?
-No... nie do końca... chciałabym ciebie o coś prosić, ale nie żebym miała problemy...
-Nie? To w takim razie czemu sama tego nie zrobisz? Skoro to nie problem...
-Jesteś niemożliwy ? tupnęła nogą. Teraz i ja się zirytowałem. Żadna czternastoletnia siksa nie będzie mi tutaj grać na nerwach!
-Mów czego chcesz i spadaj! ? warknąłem. Mała jakby trochę się przestraszyła. Przełknęła ślinę, chwilę popatrzyła na własne buty i rzekła:
-Potrzebujemy wraz z kilkoma przyjaciółmi... włamać się do sklepu muzycznego i zdobyć dwa instrumenty.
-Banał. Powtarzam: do czego ja tam jestem potrzebny?
-Booo... ? zająknęła się ? ten sklep należy do Młotodzierżców...
Młotki? Cholera... chyba jej nie chodzi o to dziwadło, gdzie sprzedają te ich pokręcone wynalazki!
-Czy ja dobrze słyszę? Masz na myśli ten na ulicy Kołodziejskiej?
-O właśnie! Obawiam się, że ja nie dam rady tam wejść.. i wyjść w jednym kawałku.
-Bo nie dasz... no dobra przyjąłem do wiadomości. Możesz już iść.
-Co? To w takim razie...
-Nie stać cię na moje usługi. Do widzenia.
-Jesteś podły! Ja przychodzę jak do człowieka...
-A zastałaś fachowca. Ty szukasz dobroczyńcy... popytaj w klasztorze Tymidrodów, oni prowadzą działalność charytatywną.
-Ach... idź do diabła! ? wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.
Usiadłem na fotelu i dokończyłem śniadanie, przerwane przez tę niespodziewana inwazję Złodziejki o Małej Dłoni. Instrumentów jej się, psiakrew, zachciewa. Nie tacy chcieli mnie namówić na zabawę w Miłościwego Budowniczego. Tak w sumie... to niespecjalnie wiem skąd ją w ogóle znam i czemu toleruję jej towarzystwo... okazyjnie co prawda, ale zawsze. Taka mała szatynka, piegowata, o stalowoniebieskich oczach i z charakterystyczna łukowatą blizną na policzku. Nic specjalnego, ale i nic brzydkiego. Zdradza pewne oznaki talentu... może to dlatego? Może wbrew wszystkiemu... jakoś ukrycie marzę o uczniu czy wielbicielu iiiii..... to włśsnie się objawia poprzez tolerowanie tej gówniary? Szachraj jeden wie...
?Złodziejka o Małej Dłoni? to tytuł jaki jej nadała Gildia Zawietrzników. Faktycznie, Moira może się pochwalić wyjątkowo drobnymi dłońmi i palcami, przez co w przyszłości pewnie ją ktoś wyszkoli na mistrzynię wytrychów. Ale minie szmat czasu, nim ona do tego dorośnie...
*
Znowu stukanie do drzwi... bardzo charakterystyczne Nie... to już chyba jakiś zlot nieszczęśliwych znajomych? Czy ja jestem złodziejem, czy kim w końcu, do diaska? Zaczynam się gubić!
Za drzwiami czekał Artemus... tak jak myślałem. Zdziwił się, że otwieram bez pytania, na co wzruszyłem ramionami. Nauczyłem się rozpoznawać swoich... echem... ?stałych gości?.
-Czego znowu chcesz?
-Zapewne Garrettcie słyszałeś o tym, że Młotodzierżcy stworzyli nowy rodzaj gitary... podłącza się ją do prądu, a ona wydaje dziwne zgrzyty i jęki.
-Nie słyszałem. Co mnie obchodzą szalone wynalazki Młotowców?
-Tak na marginesie, to powinny cię na tyle zainteresować... że winnyś dostrzec w tym swój interes. Stoimy na progu przełomu w muzyce! Spodziewamy się istnej rewolucji, młodzi ludzie chwycą nuty w swoje ręce i...
-Dobra dobra... ? przerwałem mu brutalnie ? mów lepiej, czego chcecie znowu ode mnie.
-?Chcecie?? ? Artemus jakby się zawstydził, co mnie zdziwiło. Jak ten stary bufon mógł się zmieszać? ? przychodzę... prywatnie. Sam chciałbym taką gitarę... ale nie uzyskałem zgody na posiadanie czegoś takiego... więc postanowiłem trochę zakonspirować. Postanowiłem się zwrócić akurat do ciebie, bo mam pewność, że dasz radę.
-Istny cyrk... ? mruknąłem ? ale chyba wiesz... że to kosztuje?
-Wiem. To nie jest duża robota, więc dam ci pięćset Finetów.
-Mało trochę ? skrzywiłem się
-Musi ci wystarczyć. Znam wartość takich rzeczy. Póki jeszcze żył Gustav... trochę mnie zapoznał z kilkoma standardami.
-Niech ci będzie. Kiedy?
-Dam ci cztery dni. To jak? Zgadzasz się?
-Niech ci będzie... ale teraz zostaw mnie w spokoju.
-Dziękuję. Do zobaczenia za cztery dni.
Artemus wyszedł, a ja usiadłem ciężko na krześle. To nie będzie trudne, pieniądze nawet nie najgorsze... to czym się martwię?
*
Od kiedy Święty Garfield z Wysokich nakazał ?by Młotodzierżcy wspomogli kasę zakonu swoimi wynalazkami?, wszędzie tam, gdzie są Hammeryci, tam i jak grzyby po deszczu wyrastają sklepiki i warsztaciki, gdzie każdy biedny śmiertelnik może zakupić odrobinę geniuszu Budowniczego. Przysłowiowa ?Lampa Błyskawicowa? czyli elektryczna gości w prawie każdym domu.
Dlatego zakład produkujący nowoczesne instrumenty muzyczne nie jest niczym dziwnym. Co ciekawe, prowadzi go lekko walnięty staruszek... który nawet do końca nie jest Młotowcem. Cóż... nie moja rzecz zagłębiać tajniki tych powiązań. Nie przewiduję problemów, w końcu załatwienie sklepu to nie rezydencji Bafforda. W sumie to nie jestem pewien... czy ekspert mojego pokroju powinien się najmować do takich banalnych robot. Ech... zrzućmy to na barki znajomości.
*
Już miałem wychodzić, kiedy ktoś zapukał do drzwi. Nie spodziewałem się gości o tak późnej porze, dlatego najpierw wyjąłem miecz, a dopiero potem otworzyłem.
Na progu stała lekko przestraszona Moira. Wcisnęła się do środka, kazała zamknąć drzwi i wyciągnęła z zakamarków ubrania spory mieszek. Rzuciła go niedbale na podłogę i rzekła:
-Nie pytaj, ile zbierałam i skąd to mam. Teraz nam pomożesz?
Uśmiechnąłem się. Czyżby smarkula czegoś się nauczyła? Potargałem jej włosy i odpowiedziałem:
-Nareszcie zachowujesz się dorośle. Teraz to zupełnie co innego... aha... złodzieja nigdy się nie pyta skąd ma cokolwiek. Zakładamy, że ?załatwił?.
-A więc pójdziesz? ? oczy zapłonęły jej młodzieńczym blaskiem
-Tak. Lecz teraz wychodzę... więc spotkamy się jutro. Do widzenia...
*
Podwórko na zapleczu było tak zagracone, że ciężko było się poruszać po cichu. Właściciele sklepu śpią na piętrze, dlatego nie chciałbym zwrócić na siebie uwagi.
Dotarłem do drzwi. Dokładnie je obejrzałem, zauważyłem jedynie kilka zwykłych zamków. Z racji, że skonstruowali je Młotodzierżcy, namęczyłem się chyba z półtora kwadransa, nim w końcu puściły. Co jak co, ale oni znają się na zabezpieczeniach... ale ja znam się na ich łamaniu, hehe.
Wnętrze było strasznie ciasne, pełne różnych paczek, skrzynek, a także najróżniejszych instrumentów. Jakieś trąby, skrzypce, bałałajki i czort jeden wie co jeszcze... jednak nic nie przypominało gitary, której rysunek otrzymałem od Moiry. Takie dziwne coś... niby gitara, ale cienka jak deska do mięsa. Dobra... nie powinienem się czepiać, sam za młodu miałem różne fetysze. A to uschła dłoń na szczęście, a to flakonik z łzami jakiejś piękności... nie mówiąc o magicznych symbolach na wytrychach.
Nagle usłyszałem stuknięcie. Ktoś jest piętro wyżej... może tam znajdę łup. Zakradłem się do drewnianych schodów i cicho jak cień wszedłem na górę. Schody kończyły się w dużym salonie, wyłożonym dywanami i zastawionym drogimi meblami.
To co ujrzałem na środku, o mało mnie nie zemdliło, a niejedno widziałem w życiu.
Na małym podwyższeniu, jakby na scenie, stał chudy młodzieniec. Nie miał na sobie ubrania, poza przepaską biodrową i czarnymi, skórzanymi karwaszami wysadzanymi ćwiekami. Jego długie, brudne i rozczochrane włosy spływały aż do pasa. Swą wątpliwą muskulatura... chyba nie zrobiłby wrażenia nawet na zdesperowanej i wygłodzonej kobiecie. W dłoniach trzymał gitarę... właśnie taką, jakiej potrzebowałem! Muszę poczekać, aż ją odłoży... niestety, aktualnie robił dziwne miny do malarza, uwieczniającego go na kwadratowym płótnie. Co ciekawe, na obrazie chłopak wyglądał poważnie.. wręcz przerażająco, z tymi nietoperzowymi skrzydłami, pośród gromów, wielkich krzyży i młotów. Kim on jest? Przywódcą nowej sekty? W jednej dłoni trzymał gitarę, a drugą miał ściśniętą w pięść, jedynie palce wskazujący i mały wyprostował. Byleby mi tu tylko nie chciał gestami jakiegoś demona przyzwać...
W jednej chwili malarz odezwał się lekko przestraszonym głosem:
-Sir... okładka jest już prawie skończona... mocny makijaż oczu zrobię w domu, tutaj jest nieodpowiednie światło, by wykończyć twarz. Ehemr...ale mam takie maleńkie pytanko... ehemr... teraz jest moda na jasne portrety, dlaczego więc zamówił pan taki mroczny... sir?
Chłopak ni to zacharczał, ni warknął, ni powiedział gardłowym głosem:
-Mhoook! Jestem czahnym aniołem śmierci, phohokiem apokalipsy! Śmiehć niewiehnym!
Oszalał? Demon w niego wstąpił? Nagle wziął gitarę i rzekł:
-Zagham solówkę ku chwale mhoku!
-Sir... jest późno, sąsiedzi będą się skarżyć...
Za późno, uderzył palcami o struny, a z dużego pudła w rogu rozległ się ogłuszający pisk, następnie jęk, a na końcu dźwięk piły tarczowej tnącej drewno. Wtedy chłopak zaczął trząść głową, tak by falowały mu włosy oraz ryczeć. Póki nie zasłoniłem uszu, udało mi się sporadycznie rozpoznawać słowa takie jak: ?Blood angels?, ?dead animals?, ?burning souls? czy ?Ave Trickster!?.
Malarz nie wytrzymał. Złożył sztalugi, krzyknął, że skończy w domu i wybiegł w podskokach przez jedne z drzwi. Szaleństwo trwało jeszcze chwilę, aż w końcu chłopak zmęczył się, odłożył gitarę i usiadł na krześle, łapiąc się za głowę. Gdzieś z ulicy usłyszałem daleki okrzyk: ?Kurwa jasna... zajebię tego cholernego szczeniaka! Cisza ma być!?, lecz młodzian to zignorował.
Postanowiłem działać. Kto wie, czy ten demon co w nim siedzi nie widzi mnie właśnie teraz... za rogiem? Muszę go wypędzić. Wyjąłem z kieszeni flakonik wody święconej, oblałem strzałę wodną... on patrzy w inną stronę... wychyliłem się i trafiłem centralnie w głowę. Srebrzysto-błękitne kropelki rozprysły się po całym pokoju. Nastolatek wstał jak oparzony i powiedział falsetem:
-Na Budowniczego! Jest tu ktoś? Co tu tak mokro? Co to za drewno...
Ha! Wiedziałem, że na wodę święconą nie ma mocnych. Teraz wystarczyło dokończyć strzałą gazową... i chłopak leżał jak trup na podłodze. Ułożyłem go na kanapie, by wyglądał naturalnie, po czym, wziąłem gitarę. Była strasznie ciężka... ale wyglądała nawet ciekawie. Cala czarna, ze srebrnymi strunami i różnymi dziwnymi elementami. Obok leżał skórzany pokrowiec. Schowałem do środka instrument, a także zabrałem ze sobą biżuterię, jaką znalazłem w środku. Były to różne odwrócony krzyżyki i młoteczki... skoro chłopak został uzdrowiony, nie będzie już ich potrzebował.
Wróciłem na dół. Po dłuższych poszukiwaniach namierzyłem dwie skrzynki z gitarami, które bez ociągania zawiesiłem sobie na szyi, po czym stwierdziwszy, że mam już wszystko, uciekłem tymi samymi drzwiami, co wszedłem na początku.
*
-Artemus! Już myślałem, że nie przyjdziesz...
Strażnik padł ciężko na krzesło... co było trochę dziwne. Oni nigdy nie okazywali oznak słabości...
-Masz?
Pokazałem mu jedną z gitar. Zamiast się ucieszyć, jęknął tylko. W mój mózg wbiła się igiełka niepewności... chyba nie ujrzę swoich pieniędzy.
-Co Artemus? Mów szybko!
-To złożona sprawa, Garrettcie... i bardzo głupia ? czy ja dobrze widzę? Strażnik, który się waha?
-Czyli? ? zapytałem, starając się nasączyć to słowo jak największą ilością lodu.
-Bo wiesz... zacznę od tego, że to zlecenie zlecił... to znaczy wymyślił... to znaczy... to nie było moje prywatne tylko zakonu. Po prostu użyłem fortelu, byś się zgodził.
-Domyśliłem się tego. Wszak wy nie macie nic prywatnego, nawet życia.
-No... tak... ale... popełniliśmy błąd. Chcieliśmy tę gitarę do testu, gdyż odkryliśmy, że... powiem tak: jak wiesz największymi siłami mogącymi naruszyć Równowagę w Mieście są Młotodzierżcy i Poganie. No i ci ostatni mieli ją zburzyć za pomocą czegoś zupełnie innego, czegoś wcześniej niespotykanego. Równocześnie wyrósł ten cały ruch, powstała ta nowa muzyka... myśleliśmy, że to o to chodzi... wszak ci wszyscy wokaliści ciągle śpiewają o Szachraju...
Walnąłem się dłonią w czoło. Oni chyba nie... a jednak... oni...
-Daliście się nabrać młodzieżowej fascynacji. Może i któryś tam z tych szczeniaków miał kontakt z demonami...nawet takiego jednego spotkałem, ale od razu Poganie? Zawsze was uważałem za partaczy, ale dziś przeszliście samych siebie. A zresztą... mam to wiesz gdzie. Gdzie są moje pieniądze?
-Zakon... nie przeznaczył środków na zarzucone kierunki badań...
No tak... mogłem się tego domyślić.
-Artemus?
-Tak?
-Wynoś się.
-Bardzo mi przyk...
-Teraz!
Zatrzasnąłem za nim drzwi i walnąłem pięścią w stół. SZLAG! Pół patyka poszła do piachu! Oby tylko Moira tak nie dała ciała...
*
Dziewczyna weszła do pokoju lekko przestraszona. Rzuciłem jej jedną z gitar, która zręcznie chwyciła. Myślałem, że ugnie się pod ciężarem tego draństwa, ale ona dzielnie je udźwignęła i zaczęła wywijać instrumentem:
-Jest wspaniała, Garrettcie! Nawet nie wiesz, jaka jestem wdzięczna! ? oczy jej błyszczały niczym dwa kamienie szlachetne.
-Wiem... sporo zapłaciliście ? uśmiechnąłem się kącikiem ust ? musiało was to kosztować sporo pracy...
-Taak... Młotodzierżców też trochę ? puściła do mnie oko ? okej, to ja biorę obie... po co ci ta trzecia gitara?
-To długa historia... sam nie wiem, co z nią teraz zrobić.
-Ktoś na pewno ją zechce kupić. A może... sam zaczniesz ćwiczyć?
-Chyba mnie z kimś pomyliłaś.
-Nie, mówię całkowicie poważnie! Spróbuj! Jeszcze raz dziękuję, do zobaczenia!
Wyszła, a ja wbiłem wzrok w instrument, w jego srebrne struny i takie tam, na tym dłuższym końcu. To chyba ta sama, na której grał ów chłopak, co go uzdrowiłem. Hmmm...
Podniosłem ją, a pas zarzuciłem na ramię. Potem zabębniłem palcami po obudowie, aż w końcu zmusiłem się i szarpnąłem strunę...


W załączniku nowa wersja
Nie masz wymaganych uprawnień, aby zobaczyć pliki załączone do tego posta.
Ostatnio zmieniony 29 czerwca 2009, 11:16 przez SPIDIvonMARDER, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
ODPOWIEDZ