Trzeci odcinek za mną. Dialog:
Mundry brat: Plan to nie wszystko, trzeba jeszcze komuś zaufać
Gupi brat: Masz kogoś takiego?
Mundry: Tak, to Sucre.
Gupi : Czyś ty oszalał? Przecież to złodziej!
N I E S Ł Y C H A N E ! Złodziej w więzieniu?!! Na miłość Boską, a kto ma w nim siedzieć? Matka Teresa z Kalkuty? Kubuś z prosiaczkiem? Oczywiście, że ZŁODZIEJ, a także morderca i gwałciciel. Kto wysrał scenarzystów, ja się pytam? Z łapanki ich wzięli? Rynsztokiem płynęli i ktoś ich zgarnął?
Dalej. Ćwok oczekuje na wyrok śmierci, a ja mam wrażenie, że za miesiąc staje przed kolegium do spraw wykroczeń, za brak świateł w rowerze. Tak istotny wątek całkowicie położony. Nie ma zagrożenia, nic nie wisi w powietrzu, żadna nieuchronna katastrofa się nie czai. Ćwok szlaja się bez celu po spacerniaku, czasem zagada z wicećwokiem swoim synem (jeszcze głupszy! a jednak zostałem czymś zaskoczony, bo w życiu bym nie przypuszczał, że to możliwe). Żenada i niewybaczalna zbrodnia na scenariuszu.
Dalej. Dlaczego wszechwładni faceci w czerni nie odstrzelili ćwoka, gdy ten odwalił brudną robotę? Teraz trzeba czekać w niepewności aż ćwoka, władze humanitarnie zagazują. Ja wiem, że ćwok nie zidentyfikuje manipulatorów, choćby mu dupą na twarz usiedli, ale ryzyko jakieś tam zawsze istnieje. Po co? Wobec innych nie mają takich skrupułów. Nawet nie dbają specjalnie o zacieranie śladów. Czy nagłego zniknięcia Afroamerykanki z biura nikt nie powiąże z pojawieniem się w tym samym czasie Mrocznego Patafiana z Secret Service? Czy postacie w tym serialu dzielą się na ćwoków teraźniejszych i ćwoków przyszłych?
Oglądam dalej. Pani dr. coraz piękniejsza. Co mi tam scenariuszowe mielizny...