Strona 1 z 2

Wskrzeszamy streszczenia - EAVESDROPPING

: 30 marca 2014, 00:34
autor: Aen
Edytuję tytuł i będę to robił za każdym razem, kiedy wkleję opis nowej misji, nie chcę zaśmiecać forum kolejnymi wątkami. Jeśli ktoś będzie zainteresowany, niech wypatruje po prostu "wskrzeszamy streszczenia..." z dodaną nazwą ostatnio dodanego streszczenia. Sam znam wersję angielską gry, więc niektóre nazwy będę pisał w oryginale, licząc że korekta się nimi troskliwie zajmie.

Jestem otwarty na korekty i sugestie, Thiefa 2 zacznę przypominać sobie dopiero jutro, to na świeżo z pamięci:

RUNNING INTERFERENCE


Masywny karczmarz postawił przede mną dwie ociekające pianą kwarty piwa. Skinąłem zakapturzoną głową, rzucając na blat dwie monety, które potoczyły się z brzękiem wprost wgłąb sękatych dłoni oberżysty. Chwyciłem kufle i zaniosłem je do wnęki którą zajmowałem wraz z towarzyszem.

Basso siedział wyprostowany, kopcąc nerwowo fajkę. Jego blada twarz kontrastowała wyraźnie z zalążkiem zarostu, który biedaczyna próbował zapalczywie wyhodować. Efekt był przezabawny, nie chciałem jednak śmiać się w twarz mojemu rozmówcy, któremu wyraźnie leżało coś na sercu. Przyznam się szczerze, liczyłem na jakieś zlecenie, gdyż ostatnio odczuwałem wyraźny brak pieniędzy...
-Moją Jenivere, Garrett – zaczął opowiadać Basso, trzymając kufel w dłoni, ocierając drugą żałosną podróbkę wąsów z piwnej piany – Ta suka, lady Rumford, przetrzymuje moją słodką Jenny. Małżeństwo ze mną rzekomo narusza jej kontrakt służącej, wyobrażasz sobie?
-Ledwo, Basso – mruknąłem, obracając wypełnione złocistym trunkiem naczynie w dłoniach. Wokół nas upchnięci przy stolikach ludzie śmiali się, śpiewali i perorowali zapalczywie, czyniąc nas idealnie zakonspirowanych – Współczuję ci strszliwie. Powiedz mi jednak po co właściwie to spotkanie. Chcesz mi coś zaproponować?
-Ty nieczuły sukinsynu. Nie widzisz jak cierpię? Nie rusza cię nasza wspólna krzywda?
-Nie bardzo – wzruszyłem ramionami – Ale może zacząć. Za odpowiednią cenę.
Basso roześmiał się serdecznie i uderzył swoją dłonią w udo. Nie przerwałem tego aktu wesołości, wietrząc w nim lukratywną ofertę. I słusznie.
-Istotnie, przyjacielu. Liczę, że za tę odpowiednią cenę wykonasz dla mnie pewne zadanie. Lady Rumford trzyma w swojej posiadłości Jenny pod kluczem. Zamknęła moją narzeczoną jak uciążliwego psa, rozumiesz? - mój rozmówca zatrząsł się z gniewu – Nie mogę na to pozwolić. Ta wysuszona zdzira nie wie chyba z kim zadziera. Potrzebuję więc twojej pomocy, przyjacielu. Już raz wytachałeś moje kościste dupsko ze zgrzybiałej celi Cragscleft, proszę cię więc o kolejną przysługę. I, podobnie jak tamta, ta również ci się opłaci. Poza tym co sam zbierzesz w posiadłości, odpalę ci niezłą sumkę za oczyszczenie mi drogi do pokoju Jenny i czuwanie nad nami podczas ucieczki z willi Rumfordów. Piszesz się na to?
-Z miłą chęcią, Basso – odparłem, unosząc kufel. Mój kompan w potrzebie rozpromienił się i uniósł swoje piwo. Stuknęliśmy się i wypiliśmy po solidnym hauście.
-Znakomicie! Posłuchaj, mam plan. Ich majordomus, Goeffrey, jutro opuści posiadłość na co najmniej dwa dni. Z tego co się dowiedziałem, chodzi o zamówienie nowych arrasów, zresztą nieważne. Istotne jest to, że zabierze ze sobą połowę straży. A że Rumfordowie również wyjechali, w willi zostanie garstka śmierdzieli. I tu pojawiamy się my – wypiął dumnie wychudłą pierś. Nie przerywałem, gdyż zdołał mnie zaciekawić.
-W nocy przedostaniemy się przez mur. Ja schronię się w szopie, rozumiesz, a ty wejdziesz bocznymi drzwiami które dla ciebie otworzę. Na mapce, o tutaj – przesunął po blacie fragment pergaminu, który przetaksowałem wzrokiem, zanim schowałem za pazuchę – znajduje się cela Jenivere. Gdy...uprzejmnie poprosisz stojących na drodze strażników, by pozwolili mi wyjść razem z Jenny, wrócisz po mnie i razem po nią pójdziemy. Zgadzasz się?
Uścisnęliśmy sobue ręce. A następnego dnia, grubo po północy, przeskoczyliśmy przez parkan Rumfordów.


-Trzymaj – powiedział Basso, wciskając mi w rękę gliniany gwizdek, chwilę przed tym jak zatrzasnął za sobą drzwi niepozornej szopy, stojącej przed bramą do imponującej posiadłości Rumfordów. Ukryci w cieniu, widzieliśmy wyraźnie patrolujących dziarsko łuczników, którzy równym krokiem przemierzali dziedziniec budynku.
Obróciłem instrument w dłoniach, unosząc pytająco wzrok na rozmówcę. Ten ruszył z wyjaśnieniem:
-Gdy oczyścisz drogę, stań w drzwiach i dmuchnij w gwizdek. Nie zaalarmuje strażników, a da mi znać, i wtedy przybiegnę. Pójdziemy po Jenny razem, dobrze?
-Rozumiem – mruknąłem, chowając przedmiot do kieszeni. Poczułem znajome mrowienie, nieme uczucie ekscytacji przed nowym zadaniem. Poprawiłem pałkę przy pasie i skinąłem Basso głową:
-Do zobaczenia za niedługo.
-W porządku – odparł chłopak, zamykając się w szopie. Po chwili jego jasna twarz ukazała się w brudnym okienku.
-Nie daj się złapać – szepnął.
Nie skomentowałem. Otuliłem się płaszczem i ruszyłem w stronę bocznego wejścia.

Drzwi były otwarte, tak jak przepowiedział mój zleceniodawca. Wślizgnąłem się do środka i zgodnie ze wskazówkami skierowałem w kierunku drzwi najbardziej na lewo. Kluczem pozyskanym z półeczki obok otworzyłem je, by znaleźć się w ciemnym, pachnącym zbutwiałymi liśćmi korytarzu. Ruszyłem przed siebie, czujnie wypatrując straży. Już za zakrętem pogratulowałem sobie przezorności.
Jasna, drgająca poświata pochodni pełzała po murze, zwiastując ryzyko wykrycia. Przytuliłem się do ściany i powoli wychyliłem zza rogu głowę. Korytarz w tym miejscu był jasno oświetlony, dodatkowo za szklanym wizjerem znajdowało się co najmniej dwóch strażników, kobieta i mężczyzna. Usłyszałem cichy szept i stłumiony śmiech. Nawet jeśli się ze sobą zabawiali, wciąż pozostawali strażą, i nie mogłem dopuścić by mnie zauważyli.
Położyłem się na brzuchu i przeczołgałem korytarzem pod wizjerem, starając się nie wywołać żadnego dźwięku. Parka jednak była sobą wyraźnie zajęta, w pewnym momencie usłyszałem głośne sapanie i chybotliwy, trzeszczący odgłos mocno eksploatowanego mebla, najprawdopodobniej biurka. Przeszedłem na drugi koniec korytarza, uniosłem z kolan i ruszyłem przed siebie.
Strażnik stał odwrócony tyłem do mnie. Opierał się niedbale o drewnianą framugę, blokując wejście do przestronnej piwnicy, wypełnionej beczkami z kapustą i skrzynkami. Podszedłem do niego jak duch i mocno uderzyłem hebanową pałką w szyję. Zwalił się z jękiem jak wór kartofli. Uniosłem go pod pachami i wepchnąłem w ciemną wnękę między beczką z kiszonymi ogórkami i skrzynią pełną pachnących jabłek.
Kolejny strażnik siedział na zydlu, trzymając nogi na czole, i polerował miecz. Znajdował się w rozjaśnionej żarówką wnęce, wokół jednak panował taki mrok, że spokojnie mógł czyścić broń dalej, bez ryzyka zauważenia mnie. W następnym korytarzu spacerował łucznik, którego również zaszedłem bezszelestnie od tyłu i uwolniłem od nudnego obowiązku stróżowania przynajmniej na jakieś pół godziny, póki nie wydobrzeje. Znalazłem solidne, żelazne drzwi, które pokrywały się z tym, co nabazgrał na pergaminie Basso. Cela Jenivere.
Gdy znalazłem się z powrotem przy bocznych drzwiach, wyjąłem z kieszeni gwizdek i zadąłem w niepozorny instrument. W powietrzu zawisł melodyjny ptasi trel. Po chwili z mroku wynurzył się Basso.
-Już?
-Już – kiwnąłem głową – Idź za mną, cichutko jak mysz. Uważaj na zakręcie, trzeba się będzie przeczołgać.
Bez problemów dotarliśmy pod drzwi odgradzające lubą mojego towarzysza od zewnętrznego świata (parka "stróżująca" przy wizjerze prawdopodobnie zasnęła na chybotliwym meblu, ze środka nie dochodził bowiem żaden odgłos). W ręku Basso pojawiły się dwa wytrychy, on sam zaś przykucnął i zręcznie zaczął majstrować przy zamku. Stałem nad nim niczym mroczny anioł stróż, rozglądając się czujnie na boki. Po chwili zamek odpuścił z cichym kliknięciem. Basso uniósł się na równe nogi, nacisnął klamkę i pociągnął do siebie drzwi.
Z mroku wysunęła się miotła i zdzieliła zdumionego chłopaka w głowę. Mój towarzysz stęknął i opadł z powrotem na kolanach. Mordercza miotła raz po raz opadała na jego ramiona:
-Zaraza, kobieto! - krzyknął szeptem, co może się przydarzyć jedynie osobom, które wzburzyły się w momencie, kiedy absolutnie nikt nie może ich odkryć – Uspokój się! To ja!
Miotła znieruchomiała...Po czym wysunęła się z cienia i okazało się że dzierży ją niska, dysząca osóbka, która w tym momencie przypominała jednak Walkirię z płonącym mieczem.
-Basso! - krzyknęła Jenny, odrzucając niosący śmierć oręż i rzucając się chłopakowi w ramiona. Tkwiąc w jego objęciach, otworzyła oczy i ujrzała mnie, ciemną figurę w mroku. Pisnęła. Basso odsunął ją i położył ręce na ramionach:
-To przyjaciel, maleńka – szepnął – pomoże nam wyjść. Jesteś gotowa?
-Wyjść? - przestąpiła z nogi na nogę Jenivere – Ja nie mogę ot tak sobie stąd wyjść, Basso. Lady Rumford...
-Pieprzyć lady Rumford, skarbie! Uciekamy stąd, i to teraz! Odłożyłem tyle pieniędzy, że nie musisz już sprzątać nocnika tej starej klępy. Wynośmy się stąd. Będzie dobrze, zaufaj mi. Nam...- poprawił się szybko, widząc że wciąż nieufnie taksowała mnie wzrokiem. Naturalnie, nic sobie z tego nie robiłem.
-Powinniśmy ruszać – rzekłem, otulając się płaszczem – Nie jestem pewien tego strażnika we wnęce...
-Słusznie – Basso odwrócił się do narzeczonej i skinął jej głową – Gotowa?
Dziewczyna patrzyła na niego przez parę sekund, po czym skinęła zdecydowanie czarną główką:
-Gotowa!
Ruszyliśmy powoli z powrotem. Strażnik skończył już polerować miecz, drzemał obecnie z rękoma złożonymi na brzuchu i nogami wciąż opartymi o blat. Jak na naiwną dzierlatkę, Jenny była bardzo opanowana, gdy czołgaliśmy się pod wizjerem, nie wydała ani jednego dźwięku. Kiedy otworzyliśmy drzwi na zewnątrz i owiał nas orzeźwiający wieczorny wietrzyk, odetchnęliśmy z ulgą.
Basso objął narzeczoną i spojrzał na mnie z wdzięcznością:
-Mam u ciebie dług, przyjacielu. Wpadnij jutro na moje lokum w Dokach, zapłacę ci za dzisiejszy wypad. Nie wpadaj zbyt wcześnie – dodał. Jenny zarumieniła się na te słowa – Mam nadzieję, że zebrałeś trochę premii, co?
Uśmiechnąłem się i uniosłem torbę, w której upchnięte były dwa pękate mieszki i trzy złote, ozdabiane flasze:
-Coś tam zebrałem. Ale to nie wszystko...
Sięgnąłem do kieszeni i wyrzuciłem na dłoń zdumionego chłopaka inkrustowane, połyskujące obrączki. Oczy Jenivere aż się zaświeciły:
-To...To przecież...
-Obrączki Rumfordów – potwierdziłem z krzywym uśmieszkiem jej domniemania – Szedłem sobie spokojnie, aż tu nagle wylądowały w mojej kieszeni. Ot, przypadek. Dla was, z najlepszymi życzeniami.
Basso nie wiedział co odpowiedzieć. Otworzył usta i zamknął je, jak wyrzucony na brzeg karp. Włożył biżuterię do kieszeni i uścisnął mi w ciszy dłoń.
Asekurując Jenny, zaczęliśmy mozolną wspinaczkę...

Re: Wskrzeszamy streszczenia - Thief 2: Running Interference

: 30 marca 2014, 09:15
autor: raven4444
Obrazek

Mam nadzieję że cały T2 się pojawi jak i w przyszłości T3 :D

Re: Wskrzeszamy streszczenia - Thief 2: Running Interference

: 30 marca 2014, 12:37
autor: Spidey
Również jestem fanem. Thiefa przeszedłem, więc czemu by go teraz nie przeczytać? ;)

Re: Wskrzeszamy streszczenia - Thief 2: Running Interference

: 30 marca 2014, 15:26
autor: Keeper in Training
Fragment z miotłą - baja. Nie potrafię się przyzwyczaić do Garretta i narracji pierwszoosobowej, ale to widać kwestia przyzwyczajenia. Mroczny anioł stróż? Nieco zbyt melodramatycznie, lecz generalnie godne streszczenie. Czekam na następne.

Re: Wskrzeszamy streszczenia - Tutaj będę je zamieszczać.

: 30 marca 2014, 22:11
autor: Aen
No to lecimy dalej. Powiem szczerze, trudniej będzie opisywać tę część, bo jak z biegania po magazynach wyciągnąć coś ciekawego? No nic, próbujemy, tekst przed chwilą skończony. No i mam nadzieję że wybaczycie przytyk do Thi4fa ;)


SHIPPING...AND RECEIVING

Następnej nocy na schodach kamienicy w której tymczasowo wynajmowałem lokum zatrzymał mnie Connors. Chudy jak szczapa właściciel budynku uprzejmie, acz chłodno przypomniał mi o moich zaległościach z czynszem. Wcisnąłem w jego dłoń sakiewkę, której zawartość dostałem w Czarnej Alei za fanty Rumfordów, pokrywała ona jednak zaledwie połowę długu. Connors dał mi czas do jutra i zamknął się w swoim mieszkanku.
Otworzyłem drzwi do swojego pokoju, zamknąłem je za sobą i stanąłem przy oknie, obserwując niedobitki mieszkańców Miasta, zmierzających do domów po ciężkim dniu pracy. Zazdrościłem im, bo mimo iż ja również dziś nie próżnowałem, czekała mnie jeszcze jedna nocna eskapada w celu wzmocnienia budżetu. Connors nie mógł czekać, w tych trudnych czasach nie stać mnie było na wynajem innego mieszkania.
Zaprawdę, ostatnio ulice stały się dla mojego rodzaju wyjątkowo niegościnne, a wszystko za sprawą nowego szeryfa. Gorman Truart...Większość przyczajonych w spelunkach i melinach obwiesi po wypowiedzeniu jego imienia spluwała na podłogę, i trudno im się było dziwić. Truart, „diament wśród stróżów prawa”, jak tytułowały go już gazety, szybko wspiął się po drabinie kariery, ambitny ponad miarę gdy chodziło o oczyszczanie ulic z przestępczego elementu. I niech mnie diabli wezmą, jeśli nie był skuteczny. Skoble w drzwiach pękały od silnych kopniaków doborowych ludzi szeryfa, a dziesiątki zdumionych, spiskujących nad stołami złoczyńców błyskawicznie lądowała w więzieniach, po wyjątkowo szybkich procesach. Zniknęli gdzieś wszędobylscy bezdomni, szczury w ludzkich skórach skrywające oszpecone wypryskami twarze w cieniu szerokich kapturów. Znikały też pracujące dziewczyny, co w przestępczym światku spowodowało zamęt gorszy niż wrzucenie kamienia do gniazda pełnego szerszeni. Truart był szybki oraz bezwzględny, a co gorsza przywiózł ze sobą własnych ludzi, którzy zaczęli doszkalać naszych poczciwych miejskich chłopaków w hełmach, wypożyczanych masowo przez wielmoży. Doszło do tego że wille, rezydencje i dacze bogatych zamieniły się w twierdze, w których stado ogarów ze straży pilnowało byle złotego kielicha z taką zaciętością i skrupulatnością, jakby to był nie przymierzając Graal.
Krótko mówiąc, nie było kolorowo.

Westchnąłem, patrząc na ciemne, zasnute chmurami niebo, spożyłem kawałek chleba i grudkę białego sera, po czym otworzyłem drzwi do szafy i przesunąłem ruchomą ściankę, dzielącą mnie od ukrytego schowka z asortymentem. Wyjąłem po parze kryształów wodnych i mchowych, po czym zamknąłem szczelnie pomieszczenie. Jeśli Connors lub jakiś jego przyszły lokator kiedykolwiek odkryje skrytkę, ja będę już w zupełnie innym miejscu. Przerzuciłem torbę przez ramię, otworzyłem cicho okno i zsunąłem po murze, nie chcąc natknąć się na kogokolwiek, szczególnie Wielmożnego Pana Kamienicy. Ruszyłem w stronę Doków.

Oczywiście, wybranie tej dzielnicy nie było dziełem czystego, radosnego przypadku. Gdy spieniężałem łupy zabrane podczas ratowania Jenivere z opresji, mój paser uśmiechnął się chytrze i zaproponował małą robótkę. W torbie posiadałem idealną kopię listu przewozowego, który miałem nakleić na skrzyni przed biurem „tego kłamliwego suczego syna, Gilvera, psia jego mać, tfu!”, jak się obrazowo wyraził mój nieskomplikowany pracodawca. Nie pytałem nawet kim był ów lżony Gilver, gdyż zwyczajnie wiedza ta była mi zbędna. W ten sposób drogocenna paczuszka miała dotrzeć wprost pod próg pasera, który wykazywał ogromną chęć na zaopiekowanie się zawartością. Naturalnie, o nią nie pytałem również. Zadanie do wykonania w trakcie zwiedzania magazynów, a mogła za nie wpaść niezła sumka.

Gdy dotarłem do tej portowej dzielnicy, zbliżała się druga w nocy. Moim celem była odgrodzona, strzeżona zona, w której zamożni trzymali w magazynach swoje dobra. Wspiąłem się na mur i zeskoczyłem na drewnianą skrzynię, która mogła w sobie skrywać mastodonta, tak była wielka. Ostrożnie, uważając na drzazgi, zsunąłem się na czarną ziemię.
Ciemności posępnego, zagraconego żelastwem i zmurszałymi skrzyniami placu rozświetlane były migającymi, buczącymi latarniami. W ich świetle ujrzałem odzianego w żółto-fioletowy kabat strażnika, który poziewując patrolował okolicę. Nie wiem, kto szyje im mundury, zaprawdę...W takich pastelowych barwach sam wyglądał jak rozświetlająca mrok latarnia.
Ominąłem go i wniknąłem w jedną z wielu ciasnych alejek. Wysokie, zbudowane z brunatnej cegły budynki biurowe i magazyny naszpikowane były setkami malutkich okienek, za którymi rozsnuta była ciemność. Pojedyncze portale rozświetlał rozedrgany blask świec, znak że tu i ówdzie jakiś zakochany w swojej papierkowej robocie klerk zatracił się w czasie podczas liczenia cyferek.
Mijałem wiele prywatnych magazynów, które zamknięte były imponującymi grubymi na palec stalowymi wrotami. W ręku trzymałem rysik i sztywny pergamin, na który nanosiłem pozycję danego przybytku. Nad konturem budynku wpisywałem numer, który widniał obok każdych z drzwi. Wiedziałem, że było to niezbędne, aby dostać się do środka.
Z mroku wynurzyła się niewielka, drewniana szopa. Po rozprawieniu się z zamkiem w środku odkryłem to, czego szukałem – panel z zimnymi, oznaczonymi cyframi guzikami.

„Sezamie, otwórz się”, pomyślałem, zapoznając się z moim odręcznie wykonanym planem i wstukując jeden z ciągów liczb. Mechanizm zasyczał, a w oddali usłyszałem mechaniczny chrobot unoszących się wrót do najbliższego magazynu.
Wystawiłem głowę z budyneczku, nasłuchując czy aby obudzenie mechanizmu nie zaalarmowało żadnego z patrolujących strażników. Było ich jednak zadziwiająco niewielu, nikt więc chyba nie zareagował. Dodatkowo, mechanizm był widocznie często i skrupulatnie konserwowany, by żadnemu z lordów nie popękały bębenki gdy doker otwierał dla niego jego własną, prywatną wersję chomikowej norki. Dźwięk otwieranych wrót mógł przyciągnąć uwagę chyba tylko kogoś stojącego przed nim. Wolałem jednak nie testować czujności lokalnych stróżów – Zbyt długo otwarty magazyn na pewno prędzej czy później przyciągnie wzrok.
Przez co najmniej godzinę zwiedzałem kolejne sezamy, zadowalając się niewielkimi, acz cennymi łupami jak kolekcja statuetek, bogato zdobione pudełko szachów czy zamglony, błękitny kryształ. Obyło się bez przykrych przygód, aczkolwiek ze zdziwieniem przyjąłem wielkiego pająka, przyczajonego w pokrytym całunem kokonu kącie kratowanej celi czy wydłużoną mechaniczną głowę, wyciągnięta z wyłożonej słomą skrzyni w magazynie tych całych Mechanistów, których zielone zbroje ostatnimi czasy pojawiały się na ulicach miasta w zastraszającej ilości. Zrzeszeni głównie z wątpiących w Budowniczego Hamerytów, którzy wyrzekli się symbolu młota i prowadzeni przez jakiegoś oświeconego, wielbiącego postęp i metal guru, czy coś takiego. Mieli skądś niesamowite fundusze, ich świątynie i budynki zwieńczone symbolem zębatki wyrastały z podziwu godnym tempem, o monumentalnej twierdzy Angelwatch nie wspominając, ten kamienno-stalowy lewiatan wyrósł w ciągu niespełna roku, rzucając cień na inne budynki jak mocarna żelazna sekwoja. Nie interesowałem się tą kwestią zbyt intensywnie. Miasto było jak żeliwny sagan, w którym bulgotała gęsta zupa z tak wielu religii, odłamów i loży że zgłębianie spraw każdej z osobna zajęłoby pół życia, niektórzy żartowali wręcz że za każdymi zamkniętymi drzwiami znajdował się ołtarzyk wielbiący coraz to bardziej fantazyjnych bożków. Dodatkowo, z ustnych przekazów dowiedziałem się, że Mechaniści byli jeszcze bardziej sfanatyzowani i bezwzględni niż Młoty. Ci po schwyceniu złodzieja spuszczali mu łomot i wysyłali zazwyczaj do Cragscleft, gdzie wiało i śmierdziało, ale przynajmniej żyłeś. Każdy złodziej, który połakomił się na sekrety ukryte za zębatką, zwyczajnie znikał z powierzchni świata i nikt, nawet najbardziej węszące szakale rynsztoków nie wiedziały, co się z nim stało. To skutecznie chłodziło gorącą głowę.

Zapuściłem się też na tereny administracyjne, po drodze wykonując zadanie dla pasera, zmieniając skutecznie cel wysyłki skrzyni przed biurem Gilvera. Inne pomieszczenia ogołociłem z pozłacanych binokli, wiecznych piór i przycisków do papieru. „Pieprzony Truart”, pomyślałem smętnie pakując do torby kolejny nożyk do papieru, czując się bardziej jak złomiarz aniżeli najlepszy złodziej Miasta, który kiedyś okradł nawet boga. Jeśli nasz szeryf zamierzał jeszcze bardziej przykręcić tryby, przyszłość rysowała się w nieciekawych barwach. Bardzo...nieciekawych...
W pewnym momencie usłyszałem dziwny, wibrujący dźwięk. Wychylając się zza węgła zauważyłem pod sufitem wyjątkową maszynę.
Na obracającym się jednostajnie pręcie zawieszono metalową głowę, której pozłacana twarz do złudzenia przypominała tę znalezioną w magazynie Mechanistów. Blade soczewki imitujące oczy omiatały spojrzeniem szeroki korytarz. Za sobą usłyszałem powolne kroki, cofnąłem się więc w cień. Po schodach wszedł strażnik i przystanął na chwilę, patrząc nieufnie na groteskowy mechaniczny czerep. Oczy urządzenia zatrzymały się na nim, głowa ze zgrzytem przestała się obracać, a żarówka z boku maszyny rozświetliła się niepokojącym, pomarańczowym światłem. Ze swojej kryjówki widziałem jak strażnik napiął się zauważalnie. Niepokojąca twarz tkwiła tak bez ruchu z utkwionym w nim martwym spojrzeniu, po czym...wróciła do powolnego obrotu wokół własnej osi. Żarówka zapłonęła zielonym, kojącym światłem. Stróż wypuścił słyszalnie powietrze, po czym ruszył korytarzem pod niereagującą już na jego osobę maszyną, burcząc pod nosem przekleństwa, zapewne pod adresem wynalazcy.
Nie podążyłem za nim. To coś wyglądało na znacznie bardziej rozwiniętą formę hameryckich wykrywaczy, które poznałem podczas szkolenia Opiekunów i eskapady do Cragscleft. Nie wiedziałem jak zareagowałoby na zakrytego opończą i kapturem człowieka, skoro nawet strażnik przechodził przed nim z duszą na ramieniu. Lepiej nie ryzykować kontaktu z nieznaną technologią, by się nie oparzyć. Może jutro, po spieniężeniu łupu, dowiem się od kogoś czegoś więcej na temat tych...Mechanistów. Omijając korytarz, ruszyłem myszkować dalej.
Naturalnie, zwiedzanie opłaciło się. Przy nabrzeżu stał zacumowany statek, jego zwinięte żagle ciasno przywiązane były do rei. Zarówno pomost jak i pokład patrolowane były przez ciemno ubranych osobników z mieczami, o szybkich ruchach i czujnych jak ważki. Słowo daję, mogli jeszcze wystawić tablicę z napisem „jednostka przemytnicza”...
Skryty w cieniu skrzyń, zrzuciłem z ramion płaszcz i zawinąłem weń torbę. Upchnąłem pakunek za jedną z nich, po czym opuściłem się bezgłośnie do atramentowej, spokojnej wody. Jak wydra podpłynąłem do statku i przykleiłem do prawej burty, zasłonięty przed najemnikiem na brzegu. Pozostał ten na deku...
Wślizgnąłem się na pokład w momencie, gdy ubrany w czerń mężczyzna stanął na dziobie, rozpiął rozporek i zaczął głośno oddawać mocz. Lepszej sytuacji nie mogłem sobie wymarzyć. Gdy chował swój sprzęt do spodni, gwiżdżąc jakąś tęskną melodyjkę, znikałem właśnie w ładowni.

Uważając na skrzypiące gwoździe, otworzyłem jedną ze skrzyń. Pojemnik wypełniony był równo ułożonymi szorstkimi woreczkami, troskliwie otulonymi belami zamorskich tkanin. Otworzyłem jeden, i do nozdrzy wdarł mi się kręcący w nosie, słodko-pikantny aromat. Zakręciło mi się w głowie i siłą woli powstrzymałem się, by nie kichnąć, a przez to nie zawisnąć na relingu po wykryciu. Porwałem z kąta ładowni pusty worek i spakowałem pakunki z proszkiem. Słyszałem o tej egzotycznej przyprawie, na którą ostrzyli sobie zęby możni, gotowi zapłacić każdą cenę za choćby gram specyfiku. Podobno po zażyciu dawała takiej energii, że każdy lord który się w nią zaopatrzył mógł dwa razy szybciej gnuśnieć w puchowym łożu i opieprzać służbę.
No i znakomicie komponowała się z wieprzowiną.

Najemnik z pokładu musiał mieć zapalenie pęcherza, gdyż kiedy wysunąłem ostrożnie głowę na pokład, znowu ocieplał wodę wokół statku. Gdy przepływałem z workiem przezornie uniesionym nad poziom ciemnej tafli, ze złośliwością pomyślałem, że gdy armator jednostki odkryje braki w ładowni, będzie to najmniej poważne schorzenie, którym pełniący wachtę będzie się od tej pory przejmował.
Na brzegu ubrałem ciepły płaszcz i wsadziłem woreczki z przyprawą do torby. Miałem już wystarczająco wiele łupów by opłacić Connorsa do końca roku, dodatkowo byłem mokry, a noc stała się chłodna. Przekradłem się więc do miejsca, w którym się tu dostałem i opuściłem Doki. Jo ho ho, i butelka rozgrzewającego rumu, gdy dotrę do uśpionej kamienicy i usiądę w fotelu po ciężkiej, pracowitej nocy.

Re: Wskrzeszamy streszczenia - SHIPPING AND RECEIVING

: 01 kwietnia 2014, 18:01
autor: Keeper in Training
Złomiarz. Doskonałe. Jedziemy dalej.

Re: Wskrzeszamy streszczenia - SHIPPING AND RECEIVING

: 01 kwietnia 2014, 21:35
autor: Aen
Keeper in Trainig - Cieszę się, że przynajmniej Ty to czytasz, bo nie wiem czy pisać dalej. Caer? Dziarsky? Robimy to czy piszę, by utonęło w odmętach starych wątków?
Tak czy siak, Keeper, to dla Ciebie chłopie. Indżoj.

FRAMED

Któregoś wieczoru do moich drzwi zapukał niespodziewany gość w postaci spoconego, śmierdzącego piżmem grubego posłańca w kolorowym wamsie. Nigdy na oczy nie widziałem tego człowieka, dlatego zdziwił się niemożebnie, kiedy wciągnąłem go do mieszkania wprost z ciemnej sieni i walnąłem z całej siły o jedną z belek, zamykając jednocześnie nogą drzwi. Musiał osłupieć dopiero wtedy jednak, kiedy błyskawicznym ruchem przystawiłem mu sztych do gardła:
-Ciii, mości panie – wymruczałem, gdy zauważyłem jak sposobi się do krzyku – Myślisz że nie zdążę wykroić tłustego kawałka, zanim rozruszasz płucka? Ja myślę, że mi się uda. Bawimy się czy siedzimy cicho?
Przełknął ślinę tak mocno, że ostrze zazgrzytało na grdyce, wywołując na różowej skórze mikroskopijne, idealne kropelki i zamknął usta.
-Tak lepiej. Kim jesteś, co tu robisz i skąd wiedziałeś że tu jestem? Zezwalam na mówienie. Obniżonym, spokojnym głosem jeśli łaska...
-Przybywam...O bogowie...Przybywam, by złożyć mości panu propozycję pracy. To znaczy mój wspólnik składa...to znaczy mój...
-Twój pan. Rozumiem. Skąd masz mój adres?
-Od kogoś z Czarnej Alei, panie. Zapłaciłem...
Pięknie. Jakaś wesz pasie się, rozdając na lewo i prawo mój adres. Trzeba będzie odwiedzić Aleję i wybić temu komuś ze łba głupie pomysły...
Grubas uniósł powoli rękę i wyjął zza pazuchy pokaźny trzos. Każdy jego ruch był odprowadzany moim czujnym spojrzeniem.
-To zapłata. Cała, od razu...Jako gest dobrej woli mojego...pana, który woli pozostać anonimowy.
Chodzi o delikatną sprawę. W Schoalsgate.
Oho, zaczęło robić się ciekawie. Schoalsgate to przecież główny komisariat Straży, miejsce pracy i główna baza dziarskiego szeryfa i jego ludzi. Strzeżona czujnie dzień i noc jaskinia, w której lew Gorman Truart obmyślał sobie, jakby tu jeszcze bardziej uprzykrzyć uczciwym złodziejom życie.
-Mów dalej...
-W komisariacie pracuje porucznik Hagen, może słyszeliście, panie...Prawa ręka szeryfa. Mój pan chciałby wyeliminować porucznika z życia publicznego, w celu całkowicie prywatnym.
-Nie jestem rezunem na zlecenie. Trzeba było zostać na Czarnej Alei, tam znalazłbyś kogoś, kogo wam trzeba...
-Nie, to nie tak, nie zrozumieliście, panie – wyraźnie przestraszony grubas łyknął powietrza jak wyrzucony na brzeg, szamoczący się lin – Chodzi o niewielką...inscenizację. Potrzebujemy pańskich umiejętności, by po cichu wynieść coś z głównego depozytowego sejfu i w zamian podłożyć coś, co należy personalnie do porucznika, z jego gabinetu. Cokolwiek pan wyniesie, powinno się znaleźć w tym samym biurze, najlepiej...ukryte. Resztą zajmiemy się już my.
Kiwnąłem głową, czując nagłe zainteresowanie. Jeśli Truart był królem, to Hagen był hetmanem. Szybko poruszał się po planszy w nieprzewidzianym przez przeciwnika kierunku, używając również licznej batalii pionków. Wrobienie kogoś takiego w kradzież z sejfu depozytowego mogło okazać się pożyteczną długofalową inwestycją. Dodatkowo, tkwiąca w dłoni posłańca pękata sakwa mogła zapewnić też potrzeby krótkofalowe.
-Jeżeli się tego podejmę, taka ilość może nie wystarczyć. Muszę uzupełnić ekwipunek.
-Ma się rozumieć – kiwnął skwapliwie głową mój rozmówca – Jeżeli wszystko przebiegnie zgodnie z planem, czyli bez żadnego alarmu, włącznie z zauważeniem przez straż, druga część zostanie panu dostarczona po wykonaniu zadania.
-Czyli kiedy?
-Za pięć dni nad ranem spodziewamy się, że wysłany przez nas człowiek z kontroli...znajdzie wyniesiony przedmiot gdzieś w okolicy biurka porucznika Hagena.
-Cztery dni...Zdążę z przygotowaniem.
-Znakomicie – ucieszył się, szurając rakiem do wyjścia – Pod sakwą znajdzie pan dokładną mapę budynku, z zaznaczoną proponowaną drogą przez kanały, prowadzące w okolice karceru. Powodzenia, mistrzu!
Mówiąc to, zamknął za sobą po cichu drzwi.
Siedziałem w fotelu, wpatrując się w mieszek i pergamin jak sroka w gnat. Jakże inne, ciekawsze i bardziej ekscytujące, będzie to zadanie po nudnych, acz wymuszonych sytuacją włamów do willi naszych ukochanych lordów, którzy przez umiejętność mnożenia się chyba przez podział stanowili stały, pewny dopływ gotówki? Prawdziwa przygoda, rzekłby taki o bardziej romantycznej naturze...
Po czterech dniach przygotowań ( przy okazji zakupów w Alei wytropiłem gadułę. Po wszystkim ukryłem go tak dokładnie, że odkryć go mogli chyba tylko badacze za tysiąc lat) byłem gotowy do misji. Wyruszyłem chwilę po pierwszej w nocy.

Zakląłem gdy, ukryty w mroku maleńkiego baru, zobaczyłem wolno obracającą się, znajomą mechaniczną głowę z Doków. Wejście do kanałów znajdowało się zaledwie dwadzieścia metrów na lewo ode mnie, nie śmiałem jednak odkleić się od bezpiecznej ściany – Te kilka kroków było jasno oświetlone snopem wprost z górującej latarni. Nie wiedziałem jaki zasięg ma urządzenie, a nie miałem zamiaru spalić całej misji na samym początku.
Wysunąłem z mroku rękę i pomachałem. Żadnej reakcji.
Wystawiłem nogę, napinając mięśnie gotowe do natychmiastowego ukrycia kończyny.
Nic.
Wychyliłem się, patrząc uważnie w kryształowe ślepia zabawki Mechanistów.
Zero.
Przebiegłem na drugą stronę i przywarłem do otynkowanej ściany. Przedziwna kamera, mimo utkwionego w całej akcji spojrzenia, nie zareagowała na tym dystansie.
Dobrze wiedzieć.
Po sforsowaniu zamka otworzyłem z wysiłkiem żelazną klapę kanałów i po chwili połknęła mnie bura woda na dole. Wstrzymując oddech, zanurzyłem się w wir kanałów i włazów.
Na szczęście udało mi się wynurzyć tuż zanim woda wydusiła ze mnie całe siły. Wychylając głowę i łykając zbawczy haust ciężkiego, piwnicznego powietrza, moich uszu dobiegł syk.
Starając się nie poruszyć taflą, dotarłem do krawędzi jeziorka i wychyliłem głowę. W drugim kącie jaskini bieliły się w mroku dwa pająki. Wciąż pamiętałem przygodę w Karath-Din, przezornie i bezdźwięcznie więc wypełzłem na brzeg, przemknąłem po kładce i po pociągnięciu za fałszywą pochodnię znalazłem się w karcerze.
Jakież było moje zdumienie, gdy z ciemności wynurzyło się półprzezroczyste widmo szkieletowego potwora, który tak napsuł mi krwi w Starej Dzielnicy. W panice uskoczyłem do tyłu, korytarz był jednak oświetlony. Wyszarpnąłem miecz, gotów stanąć do nierównej walki, jednak zjawa w ogóle nie zareagowała na moje pojawienie się. Zwyczajnie przeszła przeze mnie, zostawiając tylko szepty i demoniczne śmiechy w mojej głowie. Zamrugałem oczami, po czym ruszyłem w przeciwną stronę, w stronę wyjścia. Dopiero wiele dni po tamtym dniu doszedłem do wniosku, że fantom musiał być jakąś magiczną imitacją, mającą niepokoić więźniów i zniechęcać ich do sięgnięcia po wolność. Prawdopodobnie...
Minąłem poziom z salą konferencyjną i, z plecami przy ścianie, przedostałem się przez korytarzyk prowadzący na interesujące mnie piętro, na którym mieścił się gabinet pana porucznika. Miejsca tego strzegło dwóch strażników, jednak poza zanudzeniem na śmierć głupimi rozmówkami nie stanowili zagrożenia.
Gdy w końcu dostałem się do biura Hagena, od razu przetrząsnąłem szuflady. Bingo. Jedwabna chusteczka z misternie haftowaną literką H na środku (swoją drogą, smarkać w pierwszą literę swojego nazwiska?) aż prosiła się, by ktoś zorientowany odkrył ją w miejscu stanowczo różniącym się od przytulnej szuflady Hagena. Zaopiekowałem się nią więc, wciskając do kieszeni (czysta, dzięki bogom), po czym odwiedziłem sąsiednie gabinety. Truartowi podwędziłem między innymi wcale ładną wazę znad kominka, za którym nota bene znajdowało się tajne przejście. Nawet lew w swojej jaskini musi być ubezpieczony, nieprawdaż?
Wymijając jak duch zaspaną straż patrolującą korytarze, dostałem się na wyższy poziom. W archiwum zapoznałem się z księgą leżąca na stole, i całe szczęście. Zawierała ona kod otwierające masywne wrota depozytowego sejfu. Zawsze uważałem, że czytanie się opłaca. I co ty na to, lordzie Bafford?
Przekradając się w stronę zaznaczonego na dostarczonej przez otyłego posłańca mapie usłyszałem szum pracującego mechanizmu. Zmroziło mnie, gdy uświadomiłem sobie, że jedyna droga prowadzi przez okrągłe pomieszczenia, u którego stropu wisiał upiorny wykrywacz Mechanistów.
Zacząłem się gorączkowo zastanawiać, jak dostać się na drugą stronę bez alarmowania detektora. Posiada twarz, to prawda, ale czy to znaczy że jego pozłacana potylica jest ślepa? Później zapoznałem się dopiero z doktryną Mechanistów mówiącą że każda mechaniczna istota musiała posiadać twarz podobną wizażem i funkcją do naszej, z racji na doktrynę przeinaczenia ludzkiej marnej żywej tkanki w odporny metal, wtedy jednak tego nie wiedziałem. Czy widzi w ciemności? Są tam pochodnie, jak zareaguje na trzask wodnego kryształu? Te i setki innych myśli obijały mi się o wnętrze czaszki. Jak to ugryźć, psia mać?
Stanąłem jak najdalej od zasięgu maszyny i wypuściłem z sykiem cięciwy kryształ, wprost w pochodnię oświetlającą pomieszczenie z metalową twarzą w środku. Zareagowała, obracając się szybko w kierunku źródła dźwięku. Żarówka zmieniła się na pomarańczowo...Po czym wróciła z powrotem do zielonego. Głowa znowu zaczęła się obracać, omiatając ściany pomieszczenia martwym spojrzeniem.
Rzuciłem się do przodu, myśląc sobie „raz kozie śmierć”. Gdy czerep zwrócony był w drugą stronę, przemknąłem chyłkiem po drugiej strony, otworzyłem cichutko drzwi, i wskoczyłem w niestrzeżony korytarz. Serce waliło mi jak kafar, jednak nic się nie wydarzyło. Nie zawył alarm, o którym ostrzegał mnie w adnotacji zleceniodawca, wykrywacz nie zapiszczał, alarmując każdego śpiocha w Schoalsgate. Bardzo, bardzo dobrze.
Wytrychami pokonałem zamek, za którym znajdowała się konsola z rzędem cyfr wygrawerowanych na klawiszach tuż obok włazu do sejfu. Pomny znalezionej w archiwach księgi wstukałem zapamiętany kod. Udało się, mechanizm ożył i drzwi ze zgrzytem otworzyły się.
W środku, uważając na metalową podłogę, dokonałem inspekcji znajdujących się w środku zabranych ludziom przedmiotów. Te, które wydawały się szczególnie cenne lądowały bezpiecznie w torbie. Na środkowej półce zauważyłem solidną, stalową kasetę. W środku coś przesypywało się, mile łechcąc uszy. Wokół skrzyneczki rozchodził się kręcący w nosie, kojący zapach który poznałem już, myszkując zaledwie parę tygodni przedtem po jednostce przemytników. Wyglądało, że ten wypełniony...przyprawą...przedmiot idealnie posłuży się do wrobienia Hagena i, przy okazji, dorobienia mu metki ulicznego narkomana. Wychodząc, wyjałem z kieszeni chusteczkę i, niby przypadkiem, upuściłem tuż obok wejścia do sejfu. Powodzenia, poruczniku!
Z cennym nabytkiem pod pachą, po dość długim czasie z racji na ciężar kasety, wróciłem do biura Hagena. Tam skrupulatnie usadowiłem skrzyneczkę za jego biurkiem. Zadowolony i rozochocony powodzeniem, ruszyłem pozwiedzać, chociaż mogłem już spokojnie opuścić stację Shoalsgate.

Po raz kolejny okazało się to strzałem w dziesiątkę. Znalazłem się bowiem w pomieszczeniu, w którym znajdowały się aparaty regulujące wszystkie elektryczne urządzenia w budynku. Prawie plułem sobie w głowę, że nie odkryłem tego pomieszczenia gdy tylko dostałem się na teren stacji, uniknąłbym bowiem wielu nerwowych sytuacji w okolicy cholernych lamp, które tu i ówdzie rozświetlały korytarze. Słowo daję, jeszcze trochę i to gówno wypleni poczciwe, łatwe do opanowania pochodnie.
Wtedy dopiero będzie wyzwanie.
Mój wzrok przyciągnęła mała kartka, przyklejona nad jedną z wajch. Na pergaminie napisane było, wielkimi literami: „TO PIEPRZONE GÓWNO NAD GŁÓWNĄ BRAMĄ”.
Oczywiście, przesunąłem ją na pozycję wyłączającą. Domyślałem się co ten zwięzły, treściwy zwrot oznaczał, udałem się więc z pomocą mapy w stronę oficjalnego wyjścia z Schoalsgate.
Brama była szeroko otwarta. Dwóch strażników, którzy powinni znajdować się we wnękach obok, wyszło i głośno kontemplowało automatyczne otworzenie się wrót wraz z wyłączeniem mechanicznej twarzy, zwaną przedtem pieprzonym gównem. Jeden z nich ruszył w stronę maszynerii którą niedawno opuściłem, a drugi został, by pilnować. Widocznie nie przeszedł jeszcze pełnego treningu ludzi szeryfa, był w tym bowiem wyjątkowo marny. Gdy wszedł na chwilę do wnęki, przemknąłem przez dziedziniec i wybiegłem przez bramę, mijając wiszącą nade mną, odłączoną od prądu głowę Mechanistów.

Re: Wskrzeszamy streszczenia - FRAMED

: 01 kwietnia 2014, 22:02
autor: Hadrian
Aen, ja czytam, bardzo mi się podoba :) Rozszerzyłbym tylko trochę fabularnie te teksty, np. opisał o co chodziło z plakietkami u Gilvera i kim on właściwie jest ;) Ale czyta się przyjemnie, lubię twój prosty styl :P No i czekam na wincyj!

Re: Wskrzeszamy streszczenia - FRAMED

: 01 kwietnia 2014, 22:04
autor: Spidey
Ja czytam! :D

Pan gadatliwy z Czarnej Alei zginął? o0

Re: Wskrzeszamy streszczenia - FRAMED

: 01 kwietnia 2014, 22:10
autor: Aen
Prosty styl? No pięknie... 8-)
Cieszę się, że nie piszę w próżnię. Do jutra w takim razie, jak dobrze pójdzie
Pajączku, tak, zginął. Może gdzieś w grobowcu pod Lampfire Hills, może pod rezydencją z 7th Crysta? A może pożywiają się nim szczury tuż pod stopami przechodniów przy targu, kto wie? :twisted:

Re: Wskrzeszamy streszczenia - SHIPPING AND RECEIVING

: 01 kwietnia 2014, 22:39
autor: Keeper in Training
Aen pisze:Keeper in Trainig - Cieszę się, że przynajmniej Ty to czytasz, bo nie wiem czy pisać dalej. Caer? Dziarsky? Robimy to czy piszę, by utonęło w odmętach starych wątków?
Tak czy siak, Keeper, to dla Ciebie chłopie. Indżoj.
Ach... Wreszcie ktoś zrobił mi primaaprilisowy żart. Chłopie... :roll: Serdecznie dziękuję. Teraz idę czytać.

EDIT:
Aen pisze:Wokół skrzyneczki rozchodził się kręcący w nosie, kojący zapach który poznałem już, myszkując zaledwie parę tygodni przedtem po jednostce przemytników. Wyglądało, że ten wypełniony...przyprawą...przedmiot idealnie posłuży się do wrobienia Hagena i, przy okazji, dorobienia mu metki ulicznego narkomana.
Ach, ktoś też tu ceni sobie "Diunę"! Bardzo miłe.
Aen pisze:Jedwabna chusteczka z misternie haftowaną literką H na środku (swoją drogą, smarkać w pierwszą literę swojego nazwiska?)
Cóż... Nie każdy ma elegancję Opiekuna.
Aen pisze:Mój wzrok przyciągnęła mała kartka, przyklejona nad jedną z wajch. Na pergaminie napisane było, wielkimi literami: „TO PIEPRZONE GÓWNO NAD GŁÓWNĄ BRAMĄ”.
Oczywiście, przesunąłem ją na pozycję wyłączającą. Domyślałem się co ten zwięzły, treściwy zwrot oznaczał, udałem się więc z pomocą mapy w stronę oficjalnego wyjścia z Schoalsgate.
Brama była szeroko otwarta. Dwóch strażników, którzy powinni znajdować się we wnękach obok, wyszło i głośno kontemplowało automatyczne otworzenie się wrót wraz z wyłączeniem mechanicznej twarzy, zwaną przedtem pieprzonym gównem.
Bez komentarza. Miecio i Łukasz (dyżurni strażnicy, jeden z mieczem, drugi z łukiem, jak łatwo się domyślić) wiecznie żywi :). Proszę o kolejne misje. Czekam na Twoją kreację Viktorii... Na razie Twój Garrett to bardziej jajcarz, zobaczymy, jak zareaguje na Zielononóżkę (ostre!).

Re: Wskrzeszamy streszczenia - FRAMED

: 01 kwietnia 2014, 22:44
autor: Aen
Przepraszam, nie wiedziałem że jesteś samiczką. Pokornie proszę o wybaczenie afrontu. Miłego czytania :)

Re: Wskrzeszamy streszczenia - FRAMED

: 01 kwietnia 2014, 23:01
autor: Keeper in Training
Aen pisze:Przepraszam, nie wiedziałem że jesteś samiczką. Pokornie proszę o wybaczenie afrontu. Miłego czytania :)
Ooo, obrazić to mogę się dopiero teraz :twisted: . Chłopie - nie ma problemu, ale SAMICZKA?!

Już Ty lepiej gdzieś się schowaj i pisz, a mnie w tym czasie przejdzie :).

Re: Wskrzeszamy streszczenia - FRAMED

: 01 kwietnia 2014, 23:51
autor: Mjodek
Też czytam, w ogóle wszystko czytam na forum i nie tylko xD

Re: Wskrzeszamy streszczenia - FRAMED

: 02 kwietnia 2014, 20:09
autor: raven4444
Huehuehuheu samiczka :D Gorzej to chyba mogło być tylko (ostatnio dużo razy to widziałem) loszka :D

Czytam czytam i czekam czekam :D

Zrób w 1 poście spis treści z odnośnikami do postów.

Re: Wskrzeszamy streszczenia - FRAMED

: 02 kwietnia 2014, 20:38
autor: Keeper in Training
raven4444 pisze:Huehuehuheu samiczka :D Gorzej to chyba mogło być tylko (ostatnio dużo razy to widziałem) loszka :D
Raven, chcesz być następny na liście? :twisted:

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 02 kwietnia 2014, 22:03
autor: Aen
AMBUSH!

Mimo iż dostałem dodatkową część za wykonanie wyroku na nieodżałowanym byłym już poruczniku, pieniądze rozeszły się w błyskawicznym tempie. Opłaciłem Connorsa na dwa tygodnie wprzód, po tym czasie zamierzałem się bowiem przenieść, w moim fachu zajmowanie jednego lokum przez ponad dwa miesiące było bowiem zwykłym nadużywaniem szczęścia. Dodatkowo odłożyłem lwią część pozostałej sumy na poczet przyszłego mieszkania, dlatego dość szybko nadszedł dzień, kiedy spakowałem ostatnią partię łupów z poprzednich rejz, które zalegały w schowku i udałem się na spotkanie ze Sammy'm w Koślawym Bełkotliwcu.
Nie cieszyłem się na to spotkanie. Patrole Straży przetykane licznymi kontrolami spowodowały że mój zaufany paser zniknął na jakiś czas z interesu, tłumacząc się „ryzykiem prowokacji”. Jedyną alternatywą pozostał Sammy, wyjątkowo śliski rudowłosy szczurek.
Pchnąłem solidne drzwi zajazdu, a w twarz buchnęło mi gorąco śmierdzące tytoniem, potem i skwaśniałym winem. Wszedłem do środka, rozpiąłem broszę płaszcza i wytężyłem wzrok, by wykroić spojrzeniem otwór w ścianie dymu i odnaleźć Sammy'ego.
Siedział niedaleko baru, przy prostokątnej ławie. Gdy mnie zobaczył, zamachał ręką, szczerząc krzywe zęby, niektóre błyskające zajączkami złota.
Skinąłem głową oberżyście i przeciskając się między stolikami dotarłem do pasera. Podał mi śliską dłoń i usiadłem, przecierając przedtem siedzenie.
-No witam, Garrett. Co za miła niespodzianka, żeś się do poczciwego Sammy'ego odezwał. Myślałby kto, że gdy Walton schował głowę w piasek, nikt ci do interesu nie pozostał, nu? Dobrze by pomyślał?
Skinąłem obojętnie ramionami. Siedziałem tam parę sekund a już miałem ochotę chwycić go za te skołtunione, ryże kudły i smagnąć perkatym kinolem o blat z taką siłą, że złote perełki potoczyłyby się z grzechotem pod stół.
Szczurek prychnął widząc mój brak reakcji, po czym postukał się paluchem w piegowaty nos.
-Spokojna głowa, stary Sammy wie, gdzie konfitury stojo. To jak, robimy interes, nu? Co tam mi przyniosłeś?
Nagłe w mojej głowie zapaliło się czerwone światełko, poczułem instynktownie że ktoś poza tym pokurczem mnie obserwuje. Dodatkowo paser zbyt często uciekał wzrokiem gdzieś za moje plecy. Odwróciłem się gwałtownie, słysząc jak Sammy głośno wciągnął powietrze.
Ze stolika pod ścianą poderwało się paru „gości” w mieszczańskich ubraniach, wyrywając spod szerokiej ławy miecze. Zobaczyłem jak oberżysta kuca za ladą. Goście instynktownie odsunęli się milknąc, ułatwiając napastnikom dopadnięcie mnie.
Spojrzałem na Sammy'ego. Uśmiechał się.
-Zobaczymy się jeszcze, szczurze! - warknąłem tylko złowrogo, odbijając się od stołu i nurkując między blatami. Domyślałem się, że za głównymi drzwiami postawiono wsparcie, rzuciłem się więc szczupakiem w stronę baru i zbawczych drzwi na piętro z pokojami dla gości. Niestety, poczułem jak ktoś łapie mnie w pół w żelaznym uścisku, ktoś inny doskoczył zaś szybko. Świsnęło mi koło ucha i poczułem solidne smagnięcie w czaszkę. Obwisłem bezsilnie (a więc to takie uczucie...Nic specjalnego), czując jak wykręcają mi ręce i pchają w kierunku drzwi na piętro.
-Do środka! - warknął jeden z nich, dowódca zapewne. Oberżysta, chyba miał na imię Lloris, zaprotestował:
-Nie tutaj, panowie.
-Morda, psie! - bluznął dowódca, nawet na niego nie patrząc – To oficjalna sprawa Straży Miejskiej. Chcesz się poskarżyć czy może mam posłać paru chłopaków do piwnicy, by sprawdzili co ciekawego znajduje się za jednym ze stojaków na beczki?
Lloris poczerwieniał jak rak i zamknął buzię.
-Tak lepiej. Wyprowadź teraz gości, bez harmideru. Sam stań grzecznie za drzwiami, jeden z oficerów przed wejściem chce zamienić z tobą słówko. Zrozumiał?
Oberżysta skrzywił się, jakby rozgryzł cytrynę.
-Zrozumiał – Odparł tylko, wychodząc zza baru, gestykulując do gości.
Strażnik po cywilnemu pchnął drzwi. Wnieśli mnie, wlekąc za ramiona po schodach, na piętro i wepchnęli do jednego z pokoi.
Jeden z nich zdjął z haka wbitego w sufit lampę, drugi skrępował mi ręce. Uniesiono mnie i podwieszono u sufitu niby wołową półtuszę. Czubkiem butów muskałem lekko drewnianą podłogę.
Dowódca, kapitan zapewne, podszedł do mnie i bez słowa trzasnął mnie pięścią w twarz. Obwisłem na konopnym powrozie, czując jak po wargach spływa mi słona krew.
-Chciałem tylko pokazać ci, że wdepnąłeś w niezłe gówno. W naprawdę niezłe gówno, złodzieju.
Do tego zdążyłem dojść już sam. Kapitan nie czekał na odpowiedź, zgarbił się i zdzielił mnie w nerki. Nie mogłem się powstrzymać i wypuściłem powietrze z jękiem. Oprawca pomasował pięść:
-Szeryf Truart bardzo chciał się poznać i pożegnać zarazem, wypadło mu jednak coś ważnego, zdarza się. Tak więc...Żegnaj!
Wyszedłem błyskawicznie z udawanego już otępienia po ciosie w potylicę i w usta (co kieruje złoczyńcami, że tak lubią pogadać, zamiast od razu dokończyć sprawę?), poczekałem aż się do mnie zbliży z uśmieszkiem na twarzy i nożem w ręce. Zmyłem mu go z ust, podciągając mocno na haku i odbijając jednocześnie czubkiem palców od podłoża. Zanim zaskoczeni strażnicy zdążyli zareagować, zarzuciłem mu na ramiona nogi, zacisnąłem wokół karku po czym skręciłem go szybkim, silnym ruchem. Wykorzystując jego masę, przerzuciłem swój ciężar na bezwładne już ciało, dzięki czemu udało mi się zrzucić ręce z haka. Gdy walnęliśmy o podłogę, wciąż skrępowanymi dłońmi sięgnąłem błyskawicznie do szerokiej kieszeni i rzuciłem na podłogę srebrną, metalową kulkę, błyskającą złowrogo żółtym szklanym okiem.
Trzeba mnie było przeszukać, pieski...
Po uderzeniu o deski kulka eksplodowała oślepiającym blaskiem, zamieniającym pokój na parę sekund we wnętrze rozżarzonej latarni. W przeciwieństwie do mnie nie byli na to przygotowani, nie zamknęli więc oczu. Każdego odrzuciło, złapali się za twarze i padli na kolana, ślepi jak kilkudniowe szczenięta. Wykorzystałem ten moment, porwałem z dłoni zabitego sztylet i wyskoczyłem razem z szybą na brukowaną ulicę, rozcinając szybkim szarpnięciem więżący mnie powróz. Przeturlałem się po bruku wprost pod nogami równie zaalarmowanej hałasem wybijanego szkła co zaskoczonej pary strażników, odbiłem od kocich łbów i puściłem pędem wąskim zaułkiem. Z wrzaskiem rzucili się za mną, dobrze jednak wiedziałem gdzie zmierzam. Wskoczyłem na wysoką skrzynię, a stamtąd na niski murek. Przesadziłem przezeń, zanim strażnicy w ogóle zauważyli zza zakrętu drewniane pudło. Przy odrobinie szczęścia puszczą się biegiem dalej do końca ślepego zakończonego mikroskopijnym placykiem zaułka.
Udało się. Z tupotem przebiegli obok murku jak wściekłe, przekrzykujące się i wirujące ostrzami tornado. Trenowani czy nie, dla mojego dobra co jakiś czas trafiali się wciąż starzy, znajomi strażnicy pochodzący z Miasta.
Ruszyłem ostrożnie w kierunku mojego domu, wypatrując byle odblasku na hełmie lub mignięcia niebieskiej tkaniny. Należało dostać się do pokoju, opróżnić schowek ze sprzętu oraz pieniędzy i czym prędzej poszukać nowego adresu. W obecnej sytuacji gotów byłem nawet odpuścić dopiero co opłacony wprzód czynsz. Jeśli za to kupię życie, mogę wyjść z tego w samym płaszczu na gołym grzbiecie.
Ulice pełne były patroli, niezmordowanie szukających podejrzanych typów, do których sam się zaliczałem. W miarę gdy oddalałem się od Koślawego Bełkotliwca, malał też jednak zapał strażników do penetrowania każdego zaułka w poszukiwaniu mnie, „Mistrza Złodziei”, co znaczyło że nie kłopotali się o poinformowaniu o całej akcji każdego żołdaka w mieście. Kolejny łut szczęścia.
„Mistrz Złodziei”, psia mać...Dałem się załatwić jak dziecko, i to przez takie nic jak Sammy.
No i...Znowu zabiłem. Gdybym tego nie zrobił, zginąłbym niechybnie, ale jednak niesmak pozostaje. Nigdy tego nie lubiłem, nie jestem rezunem, a tutaj zaliczyłem drugie morderstwo w ciągu paru tygodni.
Trudno. Czeka mnie jeszcze mimo wszystko trzecie, jak zdołam się wykaraskać z tego bajzlu i dopadnę Sammy'ego.
Trudno...
Dotarłem w końcu do swojej dzielnicy, zachowywałem jednak stałą czujność. Okazało się że słusznie. Siedząc w cieniu, obserwowałem toczący się przed wejściem do kamienicy spektakl dwóch aktorów – rozchełstanego Connorsa, właściciela posesji, w jasnym szlafroku i wysokiej, szczupłej jak twarda brzoza panią oficer.
-Czy ja mówię w jakimś innym języku, zasmarkańcu?! - wrzeszczała kobieta, górując nad osłupiałym Connorsem jak bogini nad grzesznikiem – Powtarzam po raz enty, psia twoja mać: Pod twoim zapadniętym dachem wynająłeś pokój wielokrotnemu przestępcy i recydywiście. Przestań więc do cholery pytać co tu robimy i zastanów się lepiej jak zeznaniami skrócić sobie wyrok za pomoc w planowaniu przestępstwa! Bo obiecuję ci, im mniej ty i twoi lokatorzy okażecie chęci do współpracy, tym szybciej i ciaśniej każdy wyląduje na głównym rynku zakuty w dyby!
Connors albo jeszcze się nie dobudził, albo sytuacja tak inna od liczenia pieniędzy swoich lokatorów przełożyła mu klapki w mózgu, wywołując zwarcie. Zamachał bowiem rękami tak gwałtownie że pani oficer cofnęła się o krok, opuszczając dłoń na rękojeść, a towarzysząca jej piątka strażników zrobiła to samo, przybliżając się jednak do źródła zamieszania.
-Ja protestuję, pani sierżant! Jest cisza nocna, nie macie nakazu, nie mam obowiązku was wpuszczać! Proszę natychmiast zabrać swoich ludzi, bo z samego rana udam się ze skargą do Shoalsgate. Proszę NATYCHMIAST...
Kobieta zaklęła plugawie, obróciła się z biodra i trzasnęła Connorsa w twarz z taką mocą, że jeszcze trochę i głowa odkręciłaby mu się od karku. Uderzył plecami i potylicą w ścianę swojego budynku, po czym zsunął się po niej jak w zwolnionym tempie. Zanim jego oczy wywróciły się do góry białkami, jego twarz przepełniał wyraz bezbrzeżnego, szczerego zdumienia.
Jeden z laczków spadł mu ze stopy i leżał z kałuży jak biała ryba z rozwartą paszczą.
Korzystając że wszyscy zainteresowani zajęci byli zamieszaniem, prześlizgnąłem się na tyły budynku. Łuk tkwił bezpiecznie, miałem nadzieję, na kołku w skrytce, jednak nie pierwszy raz korzystałem z okiennego tak wejścia jak i wyjścia.
Gdy wskoczyłem do swojego ciemnego pokoju, słyszałem przez drzwi że strażnicy porzucili już nieszczęsnego właściciela i ruszyli do środka. Łomot w kolejne drzwi mieszał się z gromkim protestem obudzonych lokatorów i pohukiwaniem strażników.
Za chwilę na schodach załomoczą ciężkie buciory i silnymi kopniakami wysadzą z zawiasów moje drzwi. Nie miałem dużo czasu.
Opróżniłem skrytkę z paru napoi leczniczych i kryształów, przez ramię przerzuciłem łuk, i z dłonią zaciśniętą wokół pochwy miecza wyskoczyłem z mieszkania, zanim trzask wyłamywanych zawiasów zastał mnie w środku.

Rudowłosy, chudy jak szczapa mężczyzna wytoczył się z knajpy na ulicę, opadł na kolana, zaskoczony nagłym wzrostem świeżości powietrza, po czym chlusnął wymiocinami wprost do studzienki odpływowej. Mijający go kapłan uniósł poły swojej szaty z niesmakiem i odszedł szybszym krokiem, mamrocząc coś gniewnie pod nosem.
Wielobarwny haft, złożony w niewielkiej części z polewki rybnej i w znacznie większej z podłego, mętnego piwa i wina, bryzgał długo i obficie, lądując w odmętach kanalizacji. W końcu chudzielec wstał, przetarł usta dłonią i wysapał do siebie:
-Nie te lata, Sammy, ani chybi już nie te. Szkoda, trzeba zacząć od nowa.
Odwrócił się z zamiarem powrotu do środka, zachwiało nim jednak. Przemyślał wszystko i postanowił chwiejnym krokiem ruszyć jednak w stronę domu.
Szedł, podpierając się ścianami i mamrocząc do siebie. Spod nóg pryskały oburzone szczury, zaskoczone widokiem kogokolwiek o tej porze w ciasnych zaułkach.
Paser przystanął przed niewielkimi drzwiami w ciemnej wnęce. Przetrzepał kieszenie i wydobył prosty, żelazny klucz. Chwilę potrwało, gdy trafił nim do zamka, w końcu jednak próba zakończyła się sukcesem. Sammy, bekając i odgarniając brudną czuprynę z czoła, otworzył drzwi. Zachwiało nim trochę i prawie upadł do tyłu.
Na szczęście, lub też nieszczęście, zależy z której strony na to spojrzeć, z mroku mieszkania wynurzyły się dwie ciemne ręce i wciągnęły zaskoczonego pasera do środka, ratując przed upadkiem. I tylko przed nim.
-Mówiłem ci, że się jeszcze zobaczymy...

Zniknięciem podrzędnego pasera nie przejął się prawie nikt. Co prawda przez kilka dni pod domem kręciło się jakieś podejrzane indywiduum, wlepiało nos w okno, majstrowało nawet przy zamku. Dom był jednak cichy, ciemny i szczelnie zamknięty. Człowiek wzruszył więc w końcu ramionami i poszedł sobie.
Sammy tymczasem siedział oparty o ścianę obok rozpływającego się już gaduły z Czarnej Alei i wpatrywał martwym spojrzeniem w przerażające, a zarazem cudowne rzeczy, które nie miały zostać odkryte przez najbliższy tysiąc lat. W których od wieków nie pojawił się żaden człowiek, przynajmniej oddychający.
Żaden...Poza pewnym złodziejem, który znał drogę...

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 03 kwietnia 2014, 13:00
autor: Keeper in Training
Kapcie, panie sierżant, paser-kabel stylizowany na Wędrowycza (nu a na kogo?) - ale się działo :)) . Wstyd się przyznać, ale nie kojarzę dokładnie sytuacji pojmania, niemniej bardzo przekonująca. Kiedy kolejna misja?

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 03 kwietnia 2014, 15:32
autor: Mixthoor
Czy stworzysz na koniec jakiś zbiór w PDFie?

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 03 kwietnia 2014, 15:55
autor: Keeper in Training
Mixthoor pisze:Czy stworzysz na koniec jakiś zbiór w PDFie?
Wypadałoby. A i do "Kronik..." się nada.

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 03 kwietnia 2014, 17:09
autor: Aen
Mixthoor - To już w gestii Dziarsky'ego i Caer, zrobili pięknie takie samo streszczenie pierwszej części. Ja po prostu wrzucam po kolei to, co mi wyjdzie spod palców. Co do Eavesdropping, dziś mogę nie zdążyć, mam gości. Mam nadzieję że jutro wieczorem skrobnę.
keeper - " paser-kabel stylizowany na Wędrowycza" - bardziej myślałem o jakimś lwowskim uliczniku, ale w sumie...

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 03 kwietnia 2014, 23:21
autor: Aen
Ma ktoś linka do przetłumaczonego na polski filmiku, w którym nasz złodziej odwiedza Keeperów, przed misją w katedrze Mechanistów? Nie mam polskiej wersji, nie mogę coś odpalić Thiefa 2, a na YT jest filmik, ale nie mam siły siedzieć i przekładać proroctwa na jakiś sensowny przekład, może ktoś to zrobił. Filmik z napisami, to mi wystarczy, albo spisane gdzieś z niego dialogi.

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 04 kwietnia 2014, 18:55
autor: Hadrian

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 04 kwietnia 2014, 23:58
autor: Keeper in Training
Nie wiem jak Wam, ale mnie pokazywało pustą stronę. Dopiero po chwili szukania dotarłam do tego: http://pl.thief.wikia.com/wiki/Przepowi ... 8scenka%29.

Re: Wskrzeszamy streszczenia - AMBUSH!

: 11 kwietnia 2014, 16:45
autor: Caer
Jestem, jestem! O wybaczenie proszę!

Pomiędzy pracą, niespodziewanym powrotem głównego designera, i generalnie życiem, nie zostaje zbyt wiele czasu na przyjemności :). Ale obiecuję się poprawić (wystarczy, że raz człowiek zaniedba forum na chwilę, a tu takie niespodzianki).

Czytam, czytam (dopiero zaczęłam, ale mogę od razu robić korektę). Daj mi się trochę ponapawać :).